Stone
Town, czyli w suahili Mji
Mkongwe, a po naszemu Kamienne
miasto. Jest to taka trochę
starówka, stare miasto
w głównym mieście na wyspie, czyli w Zanzibar Town.
A skąd
taka nazwa? Od budulca, z
którego powstało. :) Miasto może
sprawiać wrażenie, że zostało
zbudowane z kamienia, jednak
w rzeczywistości Stone
Town jest wybudowane z wapienia koralowego o lekko
rdzawopomarańczowym
odcieniu. W dotychczasowym kształcie miasto zaczęło powstawać w
1830 r. w miejscu dawnej wioski rybackiej. Według lokalnej legendy
piękno tego miejsca zachwyciło nawet
czarną królową Fatimę, która przeniosła do Stone Twon
stolicę z Pemby i wybudowała swój pałac, po którym dziś
niestety brak
jakiegokolwiek śladu.
O ile jest to prawda a o ile legenda, ciężko stwierdzić, lecz na
Zanzibarze niejednokrotnie spotkacie się z innymi legendami,
które po dziś dzień żyją swoim życiem
i nadają temu miejscu niejaki urok.
Samo
Stone Town od 2000 r. znajduje się na słynnej liście światowego
dziedzictwa UNESCO, nie wiem jednak jak to możliwe, że zabytkowe
budowle są obecnie w tak opłakanym stanie, tak mocno zniszczone –
co nie zadziałało lub kto zawinił w tym miejscu? Z założenia
kamień wymieszany z kawałkami wapiennego koralowca miał być
trwalszy od pierwotnego budulca, jakim była glina, jednak okazało się,
że budulec w zanzibarskich warunkach klimatycznych, czyli w mocnym
słońcu, deszczu i na wietrze szybko kruszeje, przez co budynki
starego miasta wymagają ciągłej ochrony i odbudowy, na co
najzwyczajniej w świecie nie ma pieniędzy, czasu lub chęci
zainteresowanych. Według oficjalnych danych średnio rocznie zawala się
tu kilka do kilkunastu budynków, a zdaniem UNESCO ponad 80%
historycznej zabudowy jest w bardzo złym stanie. Spacerując po
mieście nieraz zobaczycie sypiące się budynki lub gruzy tych,
które przegrały z czasem.
Miasto
jest zarówno architektoniczną jak i kulturową
mieszanką – widoczne są po dzień dzisiejszy zarówno wpływów
arabskie, indyjskie, europejskie, jak i afrykańskie. I
pomimo tak ogromnej różnorodności kulturowej, mieszkańcy
Stone Town żyją obok siebie w zupełnej
zgodzie, pozwalając przenikać
się wpływom
swoich kultur, religii i
tradycji.
Kamienne
Miasto charakteryzuje
się wysokimi, kilkupiętrowymi
budynkami i wąskimi uliczkami tworzącymi zawiły labirynt
bez
dostępu
dla aut. Ale uwaga – motocykle jeżdżą
po wąskich uliczkach z zawrotną prędkością, więc oprócz
zachwycania się architekturą
wokół
pamiętajcie również o tych „piratach drogowych”.
Wiele z budynków w stylu arabskim ma wewnętrzne dziedzińce,
natomiast mnie najbardziej
zachwyciły drzwi. A dlaczego? Ze względu na różnorodność
zdobień i wpływy hinduskie -
większość
drzwi oprócz rzeźbień ma metalowe,
wystające
kolce, które w Indiach oryginalnie miały służyć do ochrony domów
przed włamaniami dokonywanymi najzwyczajniej na świecie na
słoniach. Na Zanzibarze
słoni brak, ale element dekoracyjny się przyjął i widoczny jest w
wielu miejscach. Wpływy hinduskie oraz
arabskie w
architekturze,
widoczne do dziś, to również liczne, bogato zdobione balkony.
Co
jeszcze rzuca się w oczy, a raczej w uszy w Stone Town? Możecie
zobaczyć tam około 50 meczetów, z których nieraz w ciągu dnia
słychać nawoływania i modlitwy. Jako, że meczety często
umiejscowione są przy wąskich uliczkach, a miejscowi mężczyźni
modlą się na zewnątrz przed wejściem, pamiętajcie o uszanowaniu
ich religii i tradycji – jeśli akurat miejsce takie wypadnie na
trasie waszego spaceru, nie przechodźcie pomiędzy modlącymi się,
poczekajcie tych kilka minut lub po prostu skręćcie w uliczkę
obok. Poza tym, jak już wspominałam jest to miks kulturowy więc
dlaczego by do tylu meczetów nie dodać kilku świątyń hinduskich,
kościoła katolickiego i anglikańskiej katedry? :) Spacerując po
ulicach miasta natkniecie się również na ślady upamiętniające,
że miejsce to było centrum handlu niewolnikami.
Dodajcie
do tego cudacznego
tworu architektonicznego
tętniące życiem bazary, chaos kiedy
motocykl lub rower próbuje wyminąć w wąskiej uliczce pieszego lub
dzieciaki bawiące się przed domami,
pokrzykiwania sprzedawców ulicznych (wzdłuż
ulic Stone Town rozstawione
są kramy i
stoiska pełne owoców, warzyw, przypraw i
wszystkiego, co można sprzedać),
małe warsztaty rzemieślnicze, w
których
wszystko dzieje się na
oczach przechodniów,
mężczyzn już coraz rzadziej ubranych w lokalne stroje zwane kanzu
rozmawiających lub grających w bao, i jakiś taki klimat
tajemniczości podwórek i zaułków, a wychodzi mieszanka idealna :)
Jak w
takim razie zwiedzać Stone Town? Ja osobiście polecam wejść w
korytarz krętych, wąskich uliczek i po prostu się w nich zgubić,
pospacerować bez konkretnego celu, pobłądzić, na spokojnie
zaglądając w "szemranie" wyglądające zaułki – im
bardziej wąska uliczka, tym ciekawiej, mniej turystów i bardziej
lokalnie. Nie raz okaże się, że uliczka jest ślepa i trzeba odbić
w innym kierunku, nie raz pewnie się zaplątacie i pogubicie
orientację w terenie, by za kilka minut odnaleźć się z powrotem w miejscu, z którego startowaliście. Brak tu
jakiegokolwiek zamysłu przestrzennego czy ręki architekta, uliczki
powstawały tak, jak dobudowywano kolejne budynki, nieraz zaskakując
swoim poplątanio-pogmatwaniem. Polecam takie przespacerowanie się po
Stone Town bez pośpiechu, oglądając codzienne życie
Zanzibarczyków, próbując sprzedawane z wózków czy budek na ulicy
owoce i inne przekąski, zaglądając do jednego z tysięcy sklepików
z rękodziełem, czy po prostu zagadując lub odpowiadając na
zaczepki miejscowych. :) I jakoś nie mogłam ogarnąć jak Ci ludzie
sami się tam nie gubią... ale wyobraźcie sobie jaka byłam dumna,
kiedy w końcu pierwszy raz udało mi się nie zgubić i trafić za
pierwszym razem tam gdzie chciałam trafić bez zbędnego
spacerowania, i jak w końcu bez problemu rozpoznawać miejsca i
poszczególne zaułki. :)
A co
znajduje się na liście must-see? Jeśli wolicie zaplanowany spacer i
odwiedzenie najważniejszych zabytków - poniżej wskazówka co warto
zobaczyć. :)
Najwygodniejszym miejscem do rozpoczęcia zwiedzania jest
Forodhani Gardens –
jest to otwarta
przestrzeń, niewielki park
przy nabrzeżu nad oceanem. Nie spodziewajcie się jednak parku w
naszym polskim znaczeniu, nie ma tu masy zieleni, jest to po prostu
plac z niewielką
altaną
po środku, kilkoma drzewkami, które dają trochę cienia w słoneczne
dni i ławkami wokół, na których lubią przesiadywać miejscowi.
Znajdziecie też kilka budek
gdzie możecie kupić coś do jedzenia czy usiąść przy kawie z
widokiem na ocean. Jest to
popularne
miejsce spotkań, odpoczynku
i zabaw dzieciaków, a
wieczorem rozstawia się tu
słynny food market (nocny market z jedzeniem, który
mnie nie powalił z nóg, ale warto odwiedzić chociaż raz).
Ogrody
przekazano mieszkańcom do
użytku w 1936 r.,
na
upamiętnienie srebrnego jubileuszu jednego z panujących sułtanów.
W 1956 r. księżniczka Małgorzata, siostra królowej
Elżbiety II, podczas wizyty na wyspie zasadziła w tym miejscu
drzewo, które ponoć rośnie do dzisiaj. W 2009 r. po rewitalizacji,
która miała na celu przywrócić socjalną i rekreacyjną rolę
tych terenów, oddano do ponownego użytku odnowiony park wyposażony w nowe chodniki, oświetlenie, ławki i plac zabaw
oraz dobudowany nowy falochron (na rewitalizację wydano ponad 2 mln
USD).
Na
Forodhani Gardens zapewne będziecie niejednokrotnie zaczepiani przez
"przewodników" oferujących oprowadzenie po Stone Town.
Niby koszt takiego spaceru to jedyne 10 USD/os., jednak warto się
zastanowić czy nie szkoda tej kasy – wielu z tych chłopaków, to
po prostu naganiacze, którzy próbują w prostu sposób zarobić na
turystach. Wielu ma nawet plakietki, że są oficjalnymi
przewodnikami, na ile są one prawdziwe, ciężko mi ocenić.
Standard tych usług jest niestety mocno słaby - historie opowiadane
w trakcie spaceru z łatwością przeczytacie w przewodniku, a na
koniec taki samozwańczy przewodnik zabierze was do restauracji czy
knajpki, w której najprawdopodobniej otrzyma za to prowizję,
twierdząc, że jest to jak najbardziej autentyczne i lokalne
miejsce. Niejednokrotnie słyszałam jak siedzący w Forodhani
Gardens chłopcy uczyli się nawzajem od siebie co i jak opowiadać
turyście, twierdząc później, że skończyli szkołę turystyczną
i są oficjalnymi przewodnikami. Oczywiście nie neguję pomysłu
zwiedzenia miasta z przewodnikiem – można dowiedzieć się sporo
ciekawych historii, polecam jednak sprawdzonych, wykwalifikowanych i
rekomendowanych przez innych przewodników, nawet za koszt 5 USD
więcej od osoby, tak żebyście po fakcie nie byli rozczarowani :)
Ale
wracając do zwiedzania – jeśli jesteście już w Forodhani
Gardens, stojąc plecami do wody przed sobą macie słynny Dom Cudów
oraz Fort miejski. W oddali z lewej strony znajduje się port, z
którego wypływają promy do kontynentalnej Tanzanii, natomiast z
prawej strony macie małą zatoczkę, z której możecie złapać
łódkę na Prison Island. Ale po kolei. :)
Old
Fort
(Ngome
Kongwe),
czyli Stary fort
Jest
to jeden z najstarszych
budynków na wyspie, rodzaj
zamku warownego
– zbudowany na planie
kwadratu, wysokie mury ma zwieńczone wieżami obronnymi. Budowa
fortu datowana jest na XVII wiek,
kiedy władza na wyspie przeszła w ręce sułtana z Omanu. Stąd
też często słyszana nazwa Arab Fort (Fort arabski). Fort
miał chronić
wyspę przed atakami kolejnych ewentualnych
najeźdźców z Europy
i konkurencyjnych sułtanów, którzy w owym czasie zdobyli Mombasę
w Kenii i chcieli przejąć
kontrolę również nad wyspą.
Wcześniej w tym miejscu
stał ponoć kościół portugalski, stąd też
historia, że
w mury
fortu wbudowane są pozostałości
murów portugalskiej
świątyni. W swej
historii w XIX wieku fort pełnił również funkcję więzienia, w
którym wykonywano kary śmieci. Co ciekawe przyjęto, że słowo
suahili gereza, czyli więzienie pochodzi od portugalskiego
igreja, czyli kościół. Na początku XX wieku fort stał
się magazynem kolejowym, a następnie za czasów panowania Anglików
urządzono na jego dziedzińcu klub tenisowy. Od czasów rewolucji w
1964 r. miejsce stoi właściwie niezbyt użyteczne i bez jakiegoś
konkretnego przeznaczenia. Obecnie w odnowionym budynku znajduje się
informacja turystyczna oraz sklepiki z suwenirami, a na dziedzińcu
wyposażonym w amfiteatr odbywają się różnego rodzaju eventy,
koncerty i występy artystyczne, a np. w środy cykliczne imprezy
reggae.
Wstęp jest darmowy – można zwiedzać
górną część murów obronnych oraz jedną z wież.
House of Wonders (Beit El Ajaib),
czyli Dom Cudów
Kolejny z największych zabytków na
wyspie – kilkupiętrowy biały budynek, otoczony rzędami filarów
z charakterystyczną wieżą zegarową, znajduje się obok fortu,
naprzeciwko wybrzeża. Wybudowany w latach 80 XIX wieku jako pałac
sułtana Barghasha ibn-Saida, syna pierwszego sułtana panującego na
wyspie, który zasłynął zniesieniem handlu niewolnikami. Po
objęciu władzy sułtan wtrącił młodszego brata do więzienia
(aby uniknąć potencjalnego pretendenta do tronu), a następnie
wzniósł ów pałac, jako miejsce reprezentacyjne, dla różnego
rodzaju ceremonii, na dowód swojej mądrości i bogactwa. Ponoć
położenie i budowa pałacu zostały zaprojektowane w taki sposób,
aby zapewnić sułtanowi nieustanny dopływ rześkiego powietrza znad oceanu.
Legenda głosi również, że sułtan trzymał dzikie zwierzęta tuż
przed pałacem, a główne drzwi były tak duże, że mógłby przez
nie wjechać do środka na słoniu.
Jak dla mnie jest to trochę taki
symbol absurdu, a dlaczego? Dlatego, że był to pierwszy budynek na
Zanzibarze, w którym zainstalowano oświetlenie elektryczne (w
momencie pierwszego włączenia światła miejscowa ludność ponoć
wpadła w histerię, myśląc że w pałacu wybuchł pożar) i w
którym była bieżąca woda. Jakby tego było mało był to również
pierwszy budynek w Afryce wschodniej, gdzie zamontowano windę. Stąd
też nazwa "Dom cudów" - dla zwykłych mieszkańców wyspy
pałac mógł się wydawać miejscem cudów. :) W 1896 r. doszło do
przewrotu pałacowego i najkrótszej w historii świata wojny
trwającej 38 minut. Po śmierci sułtana jego kuzyn (lub jak podają
inne źródła - bratanek) chciał przejąć władzę, ale nie
zgodziła się na to Anglia. Sułtan zabarykadował się więc w
pałacu, jednak w wyniku bombardowania Brytyjczyków tak się
wystraszył, że natychmiast opuścił pałac i uciekł z wyspy. Obok
pałacu stała wówczas wieża nawigacyjna pomagająca dobić do portu,
jednak w wyniku bombardowania została zniszczona, a zamiast niej
wybudowano następnie wieżę zegarową w dzisiejszym kształcie. Od
1994 r. w pałacu mieści się „Muzeum Historii i Kultury Zanzibaru
i Wybrzeża Suahili” (projekt utworzenia muzeum wspomagała Korea
Północna, skąd jak i dlaczego – nie mam pojęcia). Jednak sam
budynek jest obecnie w tak opłakanym stanie, że ponoć
nieremontowane wnętrze grozi zawaleniem, a samo muzeum zostało
oficjalnie zamknięte dla zwiedzających w 2012 r. z powodu rzekomej
renowacji. Nieoficjalnie można zobaczyć parter – jako, że
miejscowi przesiadujący przed wejściem wyczuli dobry biznes, za
około 3-4 USD umożliwią wejście do środka. ;)
Palace Museum, czyli Muzeum pałacowe
Duży Biały budynek z ażurowymi
wieżyczkami, znajduje się obok Domu Cudów również przy wybrzeżu.
Był to ostatni pałac jaki wybudowano na wyspie w latach 90 XIX
wieku – mieszkała w nim ostatnia dynasta sułtanów. Po rewolucji
w 1964 r. budynek przemianowano na „Pałac Ludowy”, w którym
znajdowały się biura i urzędy. Również w 1994 r. podjęto decyzję
o utworzeniu w tym miejscu kolejnego muzeum. Obecnie jest to tzw.
„Palace Museum” poświęcone historii sułtanatu na wyspie oraz
życiu codziennemu sułtanów. W ogrodach Palace Museum znajdują się
groby pierwszych sułtanów Zanzibaru.
Old (Ithinasheri)
Dispensary, czyli Stare Ambulatorium
Naprzeciwko nowego portu
znajduje jeden z najpiękniejszych moim zdaniem budynków na wyspie.
Powstały w latach 1887-94, cztery piętrowy budynek od frontu
otoczony jest balkonami, o ażurowych zdobieniach (wyciętych w
drewnie niczym koronka). Również drzwi i okna są bogato
zdobione, we wnętrzu możecie zobaczyć sporej wielkości podwórko,
trochę jak patio. Budynek został zaprojektowany przez hinduskiego
architekta na zlecenie hinduskiego kupca Vara Sir Thaira Topan, który
jako najbogatszy kupiec na wyspie był również doradcą sułtana.
Pierwotne miał to być szpital dla ubogich (aby uczcić w ten sposób
pięćdziesiąty jubileusz panowania królowej Wiktorii), niestety
sponsor budowy zmarł jeszcze przed jej zakończeniem. W 1900 r.
budynek został nabyty przez innego kupca - po
zakończeniu budowy na parterze otwarto ambulatorium (przychodnię)
zgodnie z pierwotnymi planami, górne piętra przeznaczając na
mieszkania. Po rewolucji w 1964 r. budynek został przejęty przez
rząd i powoli popadał ruinę. Dopiero w 1994 r., czyli 100 lat od
ukończenia budowy, podpisano umowę o odrestaurowaniu
budynku pomiędzy rządem Zanzibaru a organizacją Aga Khan Trust for
Culture. Obecnie w Ambulatorium działa Stone Town Cultural Center
oraz znajdują się wystawy muzealne, wstęp darmowy.
Obok Ambulatorium znajduje się kolejny
symbol wyspy - ogromne drzewo figowe (tzw. Big Tree), które
zostało zasadzone w 1911 r. przez sułtana Zanzibaru i przez ponad
sto lat było głównym punktem orientacyjnych na wyspie – widoczne
z portu, jak i od strony miasta. Dzisiaj w cieniu Wielkiego
Drzewa często miejscowi mężczyźni grają w bao, czytają gazety,
spotykają się na plotki lub naprawiają swoje łodzie.
Anglican Cathedral and Old Slave Market, czyli Katedra Anglikańska i Dawny Targ
Niewolników
Katedra to kościół jakich zapewne
widzieliście wiele. Jednak spośród innych wyróżnia go to, że
stoi dokładnie w miejscu, gdzie jakieś 150 lat temu działał targ
niewolników, jeden z największych na świecie. Na środku posadzki
katedry, która wyłożona jest czerwonym marmurem, wbudowano kamienne
koło. Upamiętnia ono plac, na którym biczowano przykutych do pala
niewolników. Katedrę wybudowano w miejscu dawnego targu, aby uczcić pamięć jednego z
biskupów walczących o zniesienie niewolnictwa.
Wstęp na teren dawnego targu
niewolników to koszt 7 USD (zwiedzanie wyłącznie z przewodnikiem).
Obejmuje wstęp do piwnic, w których przetrzymywano niewolników
przed aukcjami oraz do katedry.
A jak niewolnicy trafiali na Zanzibar?
Byli porywani lub podstępem zdobywani jako jeńcy z konfliktów
plemiennych w kontynentalnej Afryce i zwożeni na niewielkich
statkach, gdzie upychano ich po kilkuset w nieludzkich warunkach.
Wielu umierało w trakcie transportu, a wyglądający na chorych byli
wyrzucani za burtę po dobiciu do portu, tak aby handlarze nie
musieli płacić za nich cła. Co piąty jeniec ginął w drodze na
wyspę. Niewolnicy byli wyładowywani ze statków na plac na samym
końcu Stone Town, tuż przy plaży, (dziś jest to Kelele Square,
gdzie znajdują się najdroższe hotele w mieście. Kelele w
suahili oznacza hałas, wrzask). Z placu niewolnicy zakuci w
ciężkie, metalowe łańcuchy i kajdany, musieli przejść około
kilometra, do miejsca, gdzie działał główny targ. Po drodze wielu
z nich umierało. Następnie wszystkich przetrzymywano trzy dni w
ciasnych betonowych piwnicach pod ziemią, bez dostępu do świeżego
powietrza, światła, pożywienia czy wody. Osobno mężczyzn i
kobiety. W otoczeniu tych, którzy zmarli w międzyczasie. Przetrwali
tylko najsilniejsi i oni po tych kilku dniach byli wystawiani na
aukcji. Wyciągnięci z piwnic byli myci i ubierani w strzępki
ubrań - dziewczęta malowano, aby uwydatnić ich urodę, ciała
mężczyzn smarowano olejem aby podkreślić mięśnie. Przywiązywano
ich również do drewnianego pala i biczowano, aby sprawdzić
wytrzymałość - ci, którzy przetrwali i nie krzyczeli stanowili najlepszy
towar. Kupiec, który zaproponował najwyższą cenę nabywał
człowieka na własność. Wielu z niewolników wywożono do ciężkich prac, inni
zostawali na wyspie pracując m.in. na plantacjach przypraw. Szacuje
się, że na wyspę zwożono 50 tys. niewolników w ciągu roku. Dwa
razy tyle ginęło podczas transportu.
Na ścianie prowadzącej do piwnic, w których przetrzymywano niewolników
widnieje napis po angielsku: People did this to people…
Ludzie uczynili to ludziom.. I to chyba jedyny właściwy komentarz, który przychodzi na myśl po wysłuchaniu historii przewodnika. Przed katedrą znajduje się plac z
pomnikiem upamiętniającym ówczesne czasy -
przedstawia czterech afrykańskich niewolników, połączonych ze
sobą oryginalnymi łańcuchami i obręczami zamontowanymi na ich
szyjach oraz ich strażnika.
Handel niewolnikami został oficjalnie
zakazany przez Wielką Brytanię w 1807 r. W 1822 r. sułtan
rządzący Zanzibarem podpisał tzw. Traktat Moresby’ego z Wielką
Brytanią, na mocy którego zakazano sprzedaży niewolników
chrześcijanom niezależnie od narodowości. Była to pierwsza próba
ograniczenia handlu żywym towarem, w 1833 r. wydano ustawę nadającą
wolność wszystkim niewolnikom na terenie Imperium Brytyjskiego.
Jednak handel niewolnikami na wyspie nadal kwitł, bo kraje arabskie wciąż były zainteresowane ich kupnem. Dopiero w 1873 r., pod groźbą bombardowania ze strony brytyjskiej marynarki wojennej, sułtan Bargash wydał edykt delegalizujący
niewolnictwo. Tym samym
zamknięto główny targ w Stone Town, a na jego miejscu rozpoczęła
się budowa anglikańskiej katedry. W teorii niewolnictwo przestało istnieć,
jednak faktycznie na Zanzibarze niewolnikami handlowano nadal (po
zamknięciu targu przetrzymując ich w jaskiniach na wybrzeżu niedaleko miasta) do 1897
r., kiedy wyspa dostała się pod protektorat brytyjski.
Z handlem niewolnikami ściśle wiąże
się również kolejny zabytek Stone Town – dom Tippu Tipa,
czyli największy z handlarzy niewolnikami i twarz całego procederu
(faktycznie nazywał się Hamad bin Muḥammad bin Jum’ah bin Rajab
bin Muḥammad bin Sa‘īd al-Murjabī). Był synem Arabki i
mężczyzny Suahili z ludu Bantu. Obecnie jego rzekomy dom to ruina, o
właścicielu przypomina wyłącznie tabliczka wmurowana w ścianę
budynku. Budynek, w celu zabezpieczenia przed zniszczeniem obudowano drewnianymi belkami, a wstęp do środka nie jest możliwy. Plotka głosi, że ktoś kupił ten budynek, aby stworzyć w nim
luksusowy hotel, jednak brak oficjalnych informacji na ten temat,.
St Joseph Catholic Cathedral Church, czyli Katolicka Katedra pod wezwaniem św.
Józefa.
Katedra została wybudowana w latach 90
XIX wieku przez francuskich misjonarzy, którzy założyli misję
katolicką na wyspie. Bryła katedry została ponoć zaprojektowana
przez tego samego architekta, który zaprojektował katedrę w
Marsylii. W środku widać wiele wpływów francuskich, płytki i witraże
były sprowadzane specjalnie z Francji. Duża
budowla z wysokimi bliźniaczymi wieżami znajduje się na Kenyatta
Road, wieże są widoczne z
daleka, ale wejście do katedry oznaczone jest
tylko małą tabliczkę na murze z
napisem „Catholic Church”. Kościół
nadal funkcjonuje, odprawiane są msze w niedziele i kilka w tygodniu,
poza godzinami nabożeństw kościół niestety jest zamknięty.
Wstęp darmowy.
Mercury House, czyli Dom
Freddiego Mercury'ego – the show must go on?
Przy ulicy
Kenyatta 139 stoi dom, w którym rzekomo przyszedł na świat Farrokh
Bulsara, którego cały świat zna pod pseudonimem artystycznym –
Freddy Mercury. Rodzice Freddy'ego byli Parsami, po wyemigrowaniu z
Indii zamieszkali na Zanzibarze, a ojciec był nawet urzędnikiem
państwowym w brytyjskim rządzie. Do 9 roku życia Freddy mieszkał
na wyspie razem z rodzicami, a później został wysłany do szkoły
w Indiach, gdzie założył swój pierwszy zespół muzyczny. W 1963
r. Freddy na chwilę wrócił na Zanzibar, jednak po wybuchu
rewolucji w 1964 r. w obawie o swoje bezpieczeństwo Bulsarowie
wyjechali całą rodziną do Anglii.
Do
czasu, kiedy miejscowi uzmysłowili sobie, że na fakcie narodzin
Freddy'ego na wyspie można
zarobić, osoba muzyka nie była nawet zbytnio wiązana
z Zanzibarem. Rockman, narkoman i gej jakoś niezbyt wpisywał się w
obraz konserwatywnego Zanzibaru, gdzie do niedawna, bo do 2004 r.
związki homoseksualne były karane śmiercią (dziś za publiczne obnoszenie
się z takim związkiem grozi ponoć kara pozbawienia wolności lub
dożywocia w więzieniu). A później przyszedł boom i zaczęto
organizować wycieczki i spacery śladami gwizdy. Choć rzeczywiście
ciężko znaleźć jakiekolwiek ślady Freddy'ego
na Zanzibarze, nie
jest potwierdzone nawet czy muzyk był kiedykolwiek później na wyspie.
Jedyne
ślady, to słynny dom nazwany
na cześć rockmana "Mercuy House",
w którym można
wynająć apartament za bagatela około 200 USD za dobę lub
kupić pamiątki w sklepiku z suwenirami oraz
Mercury's
bar przy
plaży (czysto
komercyjne miejsce
z cenami pod turystów, które niewiele ma wspólnego nawet z muzyką
Queen, bo zazwyczaj usłyszycie tu lokalne przeboje). Według
historyków mało prawdopodobne jest samo
to, że Freddy
urodził się „Mercury House". Rodzina
bardzo często się przeprowadzała w czasie swojego pobytu na wyspie,
a
nie prowadzono żadnych oficjalnych spisów, dlatego też wskazuje
się co najmniej 4 inne miejsca w których rzekomo Freddy przyszedł
lub
mógł przyjść na
świat.
Nie zniechęca to tłumów turystów wędrujących pod słynny budynek, by zrobić zdjęcie ze złotą tabliczką przed drzwiami do domu narodzin gwiazdy.
Nie zniechęca to tłumów turystów wędrujących pod słynny budynek, by zrobić zdjęcie ze złotą tabliczką przed drzwiami do domu narodzin gwiazdy.
Darajani Market - Targ Darajani
Typowe
afrykańskie targowisko, gdzie można kupić przysłowiowe
mydło i powidło, a w okół
rozgardiasz, tłum ludzi, hałas, przekrzykiwania i do tego
niemiłosierny upał i kurz. Miejscowy znajdzie wszystko,
czego potrzebuje na co dzień od ubrań i butów, przez chemię i
kosmetyki po elektronikę. Jest też część spożywcza i moim
skromnym zdaniem najciekawsza dla nas Europejczyków będzie własne
ta część z jedzeniem – oprócz warzyw i owoców wyłożonych do
sprzedaży w ogromnych ilościach (zaskakujące ilu odmian owoców i
warzyw nie znałam!!), możemy znaleźć mnóstwo przypraw. Na środku
targowiska stoi brudna i zniszczona hala, w której w jednej części
sprzedaje się ryby, a w drugiej mięso. Wszystko leży na kamiennych
posadzkach czy murkach, bez chłodziarek czy lodu, wszędzie lata
mnóstwo much i biegają głodne koty, a do tego ten smród... no cóż
- osobom wrażliwym na zapachy odradzam odwiedziny w tym miejscu.
Z ciekawostek wartych odwiedzin warto jeszcze dopisać na listę:
-
Hamamni Persian Bath, wstęp 1 USD, przyjemna krótka przerwa w
trakcie spaceru po uliczkach Stone Town, możemy zobaczyć jak
wyglądały dawne łaźnie
-
rooftop view, czyli koniecznie wybierzcie się do którejś z kilku
kawiarni czy restauracji z widokiem na dachy*:)
-
lokalne szkoły (warto zajrzeć do którejś ze szkół, można
faktycznie dowiedzieć się jak wygląda system nauczania na wyspie, w
jakich warunkach dzieciaki się tam uczą i jak bardzo chcą się
uczyć zdobywać wiedzę, nawet jeśli nie jest to takie łatwe;
szczególnie jeśli na wakacje jedziecie z dzieciakami, pokażcie im,
że nie wszyscy mają tak samo dobrze)
- Malindi, czyli jeszcze Stone Town, ale już nieturystycznie. Wystarczy przejść wzdłuż wybrzeża, minąć terminal portowy i dojść do ronda, a tam zaczyna się lokalne życie - rano i wieczorami rozstawiają się stragany z jedzeniem, owocami, kuponami i innym ustrojstwem.
- tzw. Berlin lub DDR, czyli część miasta Zanzibar Town już poza Stone Town, całkowicie nieturystyczna. Są to blokowiska zaprojektowane w latach 60 i 70 przez architektów z socjalistycznego NRD, stąd takie na nie określenie przez lokalsów. Długie, wysokie na siedem pięter bloki robią raczej ponure wrażenie. Ludzie chętnie wpisują się na listy oczekujących na przydziałowe mieszkania w tych blokowiskach. Miałam okazję pomieszkiwać w tym miejscu, dlatego o nim wspominam, jeśli ktoś po zwiedzeniu zabytków Stone Town będzie chciał jeszcze zobaczyć prawdziwe, codzienne życie.
- Malindi, czyli jeszcze Stone Town, ale już nieturystycznie. Wystarczy przejść wzdłuż wybrzeża, minąć terminal portowy i dojść do ronda, a tam zaczyna się lokalne życie - rano i wieczorami rozstawiają się stragany z jedzeniem, owocami, kuponami i innym ustrojstwem.
- tzw. Berlin lub DDR, czyli część miasta Zanzibar Town już poza Stone Town, całkowicie nieturystyczna. Są to blokowiska zaprojektowane w latach 60 i 70 przez architektów z socjalistycznego NRD, stąd takie na nie określenie przez lokalsów. Długie, wysokie na siedem pięter bloki robią raczej ponure wrażenie. Ludzie chętnie wpisują się na listy oczekujących na przydziałowe mieszkania w tych blokowiskach. Miałam okazję pomieszkiwać w tym miejscu, dlatego o nim wspominam, jeśli ktoś po zwiedzeniu zabytków Stone Town będzie chciał jeszcze zobaczyć prawdziwe, codzienne życie.
To
na szybko tyle, główne atrakcje Stone Town. Każdy na pewno
znajdzie dla siebie jeszcze inne miejsca warte odwiedzenia, zapraszam
więc do spacerowania i eksploracji! :) A jak znajdziecie jakąś
perełkę w labiryncie uliczek, proszę się podzielić informacjami w
komentarzach. :)
JAK DOTRZEĆ z
Tanzanii kontynentalnej (jeśli ktoś nie przylatuje bezpośrednio na
Zanzibar):
1. samolotem
jest wiele lokalnych małych
linii lotniczych, m.in. PrecisionAir, Coastal, AuricAir, ZanAir,
które kursują pomiędzy lotniskami w Tanzanii a Zanzibarem (np. z
Arushy, Dar es Salaam), koszt w zależności od terminu rezerwacji i
przewoźnika, w granicach 60-100 USD za lot w obie strony. Bilety
można kupić on-line lub w biurze na lotnisku, bezpośrednio przed
lotem.
Polecam wyszukiwarkę:
www.google.pl/flights
(wyszukuje
dostępne w dany dzień loty wszystkich przewoźników, nawet w razie
braku ceny biletu - wtedy odsyła bezpośrednio linkiem do strony
przewoźnika).
Lot z Dar es Salaam trwa 20
min, z Arushy ok. 60 min. Osobiście byłam zachwycona i polecam ze
względu na widoki oraz fakt, że wszystkie loty odbywają się
małymi 12 osobowymi awionetkami i można zająć miejsce obok
pilota :)
2. promem z Dar es Salaam
prom kosztuje dla turysty 35
USD w wersji ekonomicznej (ale z miejscem siedzącym w klimatyzowanym
pomieszczeniu, więc raczej nie ma sensu przepłacania za lepsza
klasę), rejs trwa ok 2h (są jeszcze promy lokalne,
które kosztują 20 USD, odpływają tylko raz dziennie i rejs w o wiele gorszych warunkach trwa
prawie 4h).
Bilety kupujcie bezpośrednio
w okienku, przed portem będziecie zaczepiani przez wielu mocno
nachalnych naganiaczy, którzy zaproponują pomoc z zakupem
biletu, najkrócej mówiąc – pamiętajcie, że nie robią tego
bezinteresownie! :)
PRZEMIESZCZANIE SIĘ PO WYSPIE
Ze Stone Town można dojechać praktycznie w każdy koniec wyspy słynnymi dala-dala, plac z którego startują busy znajduje się przy głównej drodze (Benjamin Mkapa Road), nieco za targiem Darajani idąc od strony portu. Jeśli zapytacie lokalnych o terminal dala-dala, każdy bez problemu wskaże gdzie iść. :) Stąd dojedziecie również w inne dzielnice Zanzibar Town.
Niestety jadąc z pn na pd wyspy lub odwrotnie trzeba jechać przez Stone Town (nie ma bezpośredniego dala-dala z jednego końca wyspy na drugi).
PS. Niestety podczas wyjazdu straciłam aparat z większością zdjęć - jedyne które się uchowały to kilka z telefonu i te, która udało mi się przesłać w międzyczasie do kogoś dalej, dlatego przepraszam za dosyć słabe obrazowanie postów zdjęciami. :)
Ze Stone Town można dojechać praktycznie w każdy koniec wyspy słynnymi dala-dala, plac z którego startują busy znajduje się przy głównej drodze (Benjamin Mkapa Road), nieco za targiem Darajani idąc od strony portu. Jeśli zapytacie lokalnych o terminal dala-dala, każdy bez problemu wskaże gdzie iść. :) Stąd dojedziecie również w inne dzielnice Zanzibar Town.
Niestety jadąc z pn na pd wyspy lub odwrotnie trzeba jechać przez Stone Town (nie ma bezpośredniego dala-dala z jednego końca wyspy na drugi).
*specjalnie nie polecam
konkretnie żadnego hotelu, restauracji, kawiarni czy sklepu z
suwenrami, bo to już tylko kwestia
budżetu i gustów prywatnych –
noclegi znajdziecie wraz z recenzjami w wyszukiwarkach online, a
kawiarnie czy sklepy warto sprawdzi osobiście
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !
OdpowiedzUsuńSuper Artykuł. Konkretnie i rzeczowo.. dziękuję, pozdrawiam Kasia z Gdańska a obecnie z Tanzani 😁
OdpowiedzUsuń