Przejdź do głównej zawartości

Stone Town – w szaleństwie urok! :) Czyli co warto zobaczyć w Kamiennym Mieście.

Stone Town, czyli w suahili Mji Mkongwe, a po naszemu Kamienne miasto. Jest to taka trochę starówka, stare miasto w głównym mieście na wyspie, czyli w Zanzibar Town.
A skąd taka nazwa? Od budulca, z którego powstało. :) Miasto może sprawiać wrażenie, że zostało zbudowane z kamienia, jednak w rzeczywistości Stone Town jest wybudowane z wapienia koralowego o lekko rdzawopomarańczowym odcieniu. W dotychczasowym kształcie miasto zaczęło powstawać w 1830 r. w miejscu dawnej wioski rybackiej. Według lokalnej legendy piękno tego miejsca zachwyciło nawet czarną królową Fatimę, która przeniosła do Stone Twon stolicę z Pemby i wybudowała swój pałac, po którym dziś niestety brak jakiegokolwiek śladu. O ile jest to prawda a o ile legenda, ciężko stwierdzić, lecz na Zanzibarze niejednokrotnie spotkacie się z innymi legendami, które po dziś dzień żyją swoim życiem i nadają temu miejscu niejaki urok.

Samo Stone Town od 2000 r. znajduje się na słynnej liście światowego dziedzictwa UNESCO, nie wiem jednak jak to możliwe, że zabytkowe budowle są obecnie w tak opłakanym stanie, tak mocno zniszczone – co nie zadziałało lub kto zawinił w tym miejscu? Z założenia kamień wymieszany z kawałkami wapiennego koralowca miał być trwalszy od pierwotnego budulca, jakim była glina, jednak okazało się, że budulec w zanzibarskich warunkach klimatycznych, czyli w mocnym słońcu, deszczu i na wietrze szybko kruszeje, przez co budynki starego miasta wymagają ciągłej ochrony i odbudowy, na co najzwyczajniej w świecie nie ma pieniędzy, czasu lub chęci zainteresowanych. Według oficjalnych danych średnio rocznie zawala się tu kilka do kilkunastu budynków, a zdaniem UNESCO ponad 80% historycznej zabudowy jest w bardzo złym stanie. Spacerując po mieście nieraz zobaczycie sypiące się budynki lub gruzy tych, które przegrały z czasem.

   

Miasto jest zarówno architektoniczną jak i kulturową mieszanką – widoczne są po dzień dzisiejszy zarówno wpływów arabskie, indyjskie, europejskie, jak i afrykańskie. I pomimo tak ogromnej różnorodności kulturowej, mieszkańcy Stone Town żyją obok siebie w zupełnej zgodzie, pozwalając przenikać się wpływom swoich kultur, religii i tradycji.
Kamienne Miasto charakteryzuje się wysokimi, kilkupiętrowymi budynkami i wąskimi uliczkami tworzącymi zawiły labirynt bez dostępu dla aut. Ale uwaga – motocykle jeżdżą po wąskich uliczkach z zawrotną prędkością, więc oprócz zachwycania się architekturą wokół pamiętajcie również o tych „piratach drogowych”. Wiele z budynków w stylu arabskim ma wewnętrzne dziedzińce, natomiast mnie najbardziej zachwyciły drzwi. A dlaczego? Ze względu na różnorodność zdobień i wpływy hinduskie - większość drzwi oprócz rzeźbień ma metalowe, wystające kolce, które w Indiach oryginalnie miały służyć do ochrony domów przed włamaniami dokonywanymi najzwyczajniej na świecie na słoniach. Na Zanzibarze słoni brak, ale element dekoracyjny się przyjął i widoczny jest w wielu miejscach. Wpływy hinduskie oraz arabskie w architekturze, widoczne do dziś, to również liczne, bogato zdobione balkony.


Co jeszcze rzuca się w oczy, a raczej w uszy w Stone Town? Możecie zobaczyć tam około 50 meczetów, z których nieraz w ciągu dnia słychać nawoływania i modlitwy. Jako, że meczety często umiejscowione są przy wąskich uliczkach, a miejscowi mężczyźni modlą się na zewnątrz przed wejściem, pamiętajcie o uszanowaniu ich religii i tradycji – jeśli akurat miejsce takie wypadnie na trasie waszego spaceru, nie przechodźcie pomiędzy modlącymi się, poczekajcie tych kilka minut lub po prostu skręćcie w uliczkę obok. Poza tym, jak już wspominałam jest to miks kulturowy więc dlaczego by do tylu meczetów nie dodać kilku świątyń hinduskich, kościoła katolickiego i anglikańskiej katedry? :) Spacerując po ulicach miasta natkniecie się również na ślady upamiętniające, że miejsce to było centrum handlu niewolnikami.
Dodajcie do tego cudacznego tworu architektonicznego tętniące życiem bazary, chaos kiedy motocykl lub rower próbuje wyminąć w wąskiej uliczce pieszego lub dzieciaki bawiące się przed domami, pokrzykiwania sprzedawców ulicznych (wzdłuż ulic Stone Town rozstawione są kramy i stoiska pełne owoców, warzyw, przypraw i wszystkiego, co można sprzedać), małe warsztaty rzemieślnicze, w których wszystko dzieje się na oczach przechodniów, mężczyzn już coraz rzadziej ubranych w lokalne stroje zwane kanzu rozmawiających lub grających w bao, i jakiś taki klimat tajemniczości podwórek i zaułków, a wychodzi mieszanka idealna :)



Jak w takim razie zwiedzać Stone Town? Ja osobiście polecam wejść w korytarz krętych, wąskich uliczek i po prostu się w nich zgubić, pospacerować bez konkretnego celu, pobłądzić, na spokojnie zaglądając w "szemranie" wyglądające zaułki – im bardziej wąska uliczka, tym ciekawiej, mniej turystów i bardziej lokalnie. Nie raz okaże się, że uliczka jest ślepa i trzeba odbić w innym kierunku, nie raz pewnie się zaplątacie i pogubicie orientację w terenie, by za kilka minut odnaleźć się z powrotem w miejscu, z którego startowaliście. Brak tu jakiegokolwiek zamysłu przestrzennego czy ręki architekta, uliczki powstawały tak, jak dobudowywano kolejne budynki, nieraz zaskakując swoim poplątanio-pogmatwaniem. Polecam takie przespacerowanie się po Stone Town bez pośpiechu, oglądając codzienne życie Zanzibarczyków, próbując sprzedawane z wózków czy budek na ulicy owoce i inne przekąski, zaglądając do jednego z tysięcy sklepików z rękodziełem, czy po prostu zagadując lub odpowiadając na zaczepki miejscowych. :) I jakoś nie mogłam ogarnąć jak Ci ludzie sami się tam nie gubią... ale wyobraźcie sobie jaka byłam dumna, kiedy w końcu pierwszy raz udało mi się nie zgubić i trafić za pierwszym razem tam gdzie chciałam trafić bez zbędnego spacerowania, i jak w końcu bez problemu rozpoznawać miejsca i poszczególne zaułki. :)


A co znajduje się na liście must-see? Jeśli wolicie zaplanowany spacer i odwiedzenie najważniejszych zabytków - poniżej wskazówka co warto zobaczyć. :)

Najwygodniejszym miejscem do rozpoczęcia zwiedzania jest Forodhani Gardensjest to otwarta przestrzeń, niewielki park przy nabrzeżu nad oceanem. Nie spodziewajcie się jednak parku w naszym polskim znaczeniu, nie ma tu masy zieleni, jest to po prostu plac z niewielką altaną po środku, kilkoma drzewkami, które dają trochę cienia w słoneczne dni i ławkami wokół, na których lubią przesiadywać miejscowi. Znajdziecie też kilka budek gdzie możecie kupić coś do jedzenia czy usiąść przy kawie z widokiem na ocean. Jest to popularne miejsce spotkań, odpoczynku i zabaw dzieciaków, a wieczorem rozstawia się tu słynny food market (nocny market z jedzeniem, który mnie nie powalił z nóg, ale warto odwiedzić chociaż raz).
Ogrody przekazano mieszkańcom do użytku w 1936 r., na upamiętnienie srebrnego jubileuszu jednego z panujących sułtanów. W 1956 r. księżniczka Małgorzata, siostra królowej Elżbiety II, podczas wizyty na wyspie zasadziła w tym miejscu drzewo, które ponoć rośnie do dzisiaj. W 2009 r. po rewitalizacji, która miała na celu przywrócić socjalną i rekreacyjną rolę tych terenów, oddano do ponownego użytku odnowiony park wyposażony w nowe chodniki, oświetlenie, ławki i plac zabaw oraz dobudowany nowy falochron (na rewitalizację wydano ponad 2 mln USD).

Na Forodhani Gardens zapewne będziecie niejednokrotnie zaczepiani przez "przewodników" oferujących oprowadzenie po Stone Town. Niby koszt takiego spaceru to jedyne 10 USD/os., jednak warto się zastanowić czy nie szkoda tej kasy – wielu z tych chłopaków, to po prostu naganiacze, którzy próbują w prostu sposób zarobić na turystach. Wielu ma nawet plakietki, że są oficjalnymi przewodnikami, na ile są one prawdziwe, ciężko mi ocenić. Standard tych usług jest niestety mocno słaby - historie opowiadane w trakcie spaceru z łatwością przeczytacie w przewodniku, a na koniec taki samozwańczy przewodnik zabierze was do restauracji czy knajpki, w której najprawdopodobniej otrzyma za to prowizję, twierdząc, że jest to jak najbardziej autentyczne i lokalne miejsce. Niejednokrotnie słyszałam jak siedzący w Forodhani Gardens chłopcy uczyli się nawzajem od siebie co i jak opowiadać turyście, twierdząc później, że skończyli szkołę turystyczną i są oficjalnymi przewodnikami. Oczywiście nie neguję pomysłu zwiedzenia miasta z przewodnikiem – można dowiedzieć się sporo ciekawych historii, polecam jednak sprawdzonych, wykwalifikowanych i rekomendowanych przez innych przewodników, nawet za koszt 5 USD więcej od osoby, tak żebyście po fakcie nie byli rozczarowani :)

Ale wracając do zwiedzania – jeśli jesteście już w Forodhani Gardens, stojąc plecami do wody przed sobą macie słynny Dom Cudów oraz Fort miejski. W oddali z lewej strony znajduje się port, z którego wypływają promy do kontynentalnej Tanzanii, natomiast z prawej strony macie małą zatoczkę, z której możecie złapać łódkę na Prison Island. Ale po kolei. :)

Old Fort (Ngome Kongwe), czyli Stary fort
Jest to jeden z najstarszych budynków na wyspie, rodzaj zamku warownego – zbudowany na planie kwadratu, wysokie mury ma zwieńczone wieżami obronnymi. Budowa fortu datowana jest na XVII wiek, kiedy władza na wyspie przeszła w ręce sułtana z Omanu. Stąd też często słyszana nazwa Arab Fort (Fort arabski). Fort miał chronić wyspę przed atakami kolejnych ewentualnych najeźdźców z Europy i konkurencyjnych sułtanów, którzy w owym czasie zdobyli Mombasę w Kenii i chcieli przejąć kontrolę również nad wyspą. Wcześniej w tym miejscu stał ponoć kościół portugalski, stąd też historia, że w mury fortu wbudowane są pozostałości murów portugalskiej świątyni. W swej historii w XIX wieku fort pełnił również funkcję więzienia, w którym wykonywano kary śmieci. Co ciekawe przyjęto, że słowo suahili gereza, czyli więzienie pochodzi od portugalskiego igreja, czyli kościół. Na początku XX wieku fort stał się magazynem kolejowym, a następnie za czasów panowania Anglików urządzono na jego dziedzińcu klub tenisowy. Od czasów rewolucji w 1964 r. miejsce stoi właściwie niezbyt użyteczne i bez jakiegoś konkretnego przeznaczenia. Obecnie w odnowionym budynku znajduje się informacja turystyczna oraz sklepiki z suwenirami, a na dziedzińcu wyposażonym w amfiteatr odbywają się różnego rodzaju eventy, koncerty i występy artystyczne, a np. w środy cykliczne imprezy reggae.
Wstęp jest darmowy – można zwiedzać górną część murów obronnych oraz jedną z wież.


House of Wonders (Beit El Ajaib), czyli Dom Cudów
Kolejny z największych zabytków na wyspie – kilkupiętrowy biały budynek, otoczony rzędami filarów z charakterystyczną wieżą zegarową, znajduje się obok fortu, naprzeciwko wybrzeża. Wybudowany w latach 80 XIX wieku jako pałac sułtana Barghasha ibn-Saida, syna pierwszego sułtana panującego na wyspie, który zasłynął zniesieniem handlu niewolnikami. Po objęciu władzy sułtan wtrącił młodszego brata do więzienia (aby uniknąć potencjalnego pretendenta do tronu), a następnie wzniósł ów pałac, jako miejsce reprezentacyjne, dla różnego rodzaju ceremonii, na dowód swojej mądrości i bogactwa. Ponoć położenie i budowa pałacu zostały zaprojektowane w taki sposób, aby zapewnić sułtanowi nieustanny dopływ rześkiego powietrza znad oceanu. Legenda głosi również, że sułtan trzymał dzikie zwierzęta tuż przed pałacem, a główne drzwi były tak duże, że mógłby przez nie wjechać do środka na słoniu.
Jak dla mnie jest to trochę taki symbol absurdu, a dlaczego? Dlatego, że był to pierwszy budynek na Zanzibarze, w którym zainstalowano oświetlenie elektryczne (w momencie pierwszego włączenia światła miejscowa ludność ponoć wpadła w histerię, myśląc że w pałacu wybuchł pożar) i w którym była bieżąca woda. Jakby tego było mało był to również pierwszy budynek w Afryce wschodniej, gdzie zamontowano windę. Stąd też nazwa "Dom cudów" - dla zwykłych mieszkańców wyspy pałac mógł się wydawać miejscem cudów. :) W 1896 r. doszło do przewrotu pałacowego i najkrótszej w historii świata wojny trwającej 38 minut. Po śmierci sułtana jego kuzyn (lub jak podają inne źródła - bratanek) chciał przejąć władzę, ale nie zgodziła się na to Anglia. Sułtan zabarykadował się więc w pałacu, jednak w wyniku bombardowania Brytyjczyków tak się wystraszył, że natychmiast opuścił pałac i uciekł z wyspy. Obok pałacu stała wówczas wieża nawigacyjna pomagająca dobić do portu, jednak w wyniku bombardowania została zniszczona, a zamiast niej wybudowano następnie wieżę zegarową w dzisiejszym kształcie. Od 1994 r. w pałacu mieści się „Muzeum Historii i Kultury Zanzibaru i Wybrzeża Suahili” (projekt utworzenia muzeum wspomagała Korea Północna, skąd jak i dlaczego – nie mam pojęcia). Jednak sam budynek jest obecnie w tak opłakanym stanie, że ponoć nieremontowane wnętrze grozi zawaleniem, a samo muzeum zostało oficjalnie zamknięte dla zwiedzających w 2012 r. z powodu rzekomej renowacji. Nieoficjalnie można zobaczyć parter – jako, że miejscowi przesiadujący przed wejściem wyczuli dobry biznes, za około 3-4 USD umożliwią wejście do środka. ;)

Palace Museum, czyli Muzeum pałacowe
Duży Biały budynek z ażurowymi wieżyczkami, znajduje się obok Domu Cudów również przy wybrzeżu. Był to ostatni pałac jaki wybudowano na wyspie w latach 90 XIX wieku – mieszkała w nim ostatnia dynasta sułtanów. Po rewolucji w 1964 r. budynek przemianowano na „Pałac Ludowy”, w którym znajdowały się biura i urzędy. Również w 1994 r. podjęto decyzję o utworzeniu w tym miejscu kolejnego muzeum. Obecnie jest to tzw. „Palace Museum” poświęcone historii sułtanatu na wyspie oraz życiu codziennemu sułtanów. W ogrodach Palace Museum znajdują się groby pierwszych sułtanów Zanzibaru.


Z pałacami sułtanów związana jest jeszcze jedna bardzo ciekawa historia księżniczki Salme – była to córka pierwszego sułtana Zanzibaru (jedna z 36 dzieci!). Wychowywała się w luksusowych warunkach w pałacu w Mtoni. Uczona jedynie prostych prac dziewczęcych tamtych czasów, jak np. haftowanie, sama potajemnie nauczyła się czytać i pisać kopiując Koran. W wieku 15 lat zaangażowała się w intrygi rodzinne dotyczące walki o władzę popierając jednego z braci, przez co straciła zaufanie reszty rodzeństwa. W wieku 22 lat znudzona księżniczka przeprowadziła się do Stone Town, gdzie poznała niemieckiego kupca Heinricha Ruete, z którym w wyniku romansu zaszła w ciążę. Nie zapominajmy, że księżniczka była niezamężną muzułmanką, co mogło wywołać skandal i przynieść hańbę całej rodzinie sułtana w ówczesnych czasach. Księżniczka opuściła więc wyspę – nie wiadomo czy w wyniku własnej decyzji i ucieczki, czy została do tego zmuszona przez rodzinę oraz udała się do Jemenu, gdzie najpierw porzuciła islam i została ochrzczona w anglikańskim kościele (przyjmując imię Emily), a następnie wzięła ślub ze swoim niemieckim kochankiem. Po przeprowadzce do Hamburga i śmierci męża, który wpadł pod tramwaj, Salme została sama w obcym kraju – aby zarobić na utrzymanie 3 dzieci zaczęła pisać i wydawać swoje wspomnienia jako „Pamiętniki arabskiej księżniczki z Zanzibaru”. Pamiętniki wydano po raz pierwszy w Niemczech w 1886 r., opisują życie na ówczesnym Zanzibarze (w latach 1850-65) i są obecnie ważnym źródłem historycznym. Warto również wspomnieć, że jest to pierwsza na świecie autobiografia arabskiej kobiety. Księżniczkę starano się również wplątać w politykę – niemiecką i brytyjską, jednak bezskutecznie. Odwiedziła ona kilkukrotnie Zanzibar, pierwszy raz po 20 latach nieobecności, jednak nie udało jej się pogodzić z rodziną, a zastana rzeczywistość mocno ją rozczarowała, co również opisała w swoich pamiętnikach. Salme umarła na ciężkie zapalenie płuc w 1924 r., w wieku 79 lat. Dla ciekawych szczegółów polecam lekturę "Memoirs of an Arabian Princess".

Old (Ithinasheri) Dispensary, czyli Stare Ambulatorium
Naprzeciwko nowego portu znajduje jeden z najpiękniejszych moim zdaniem budynków na wyspie. Powstały w latach 1887-94, cztery piętrowy budynek od frontu otoczony jest balkonami, o ażurowych zdobieniach (wyciętych w drewnie niczym koronka). Również drzwi i okna są bogato zdobione, we wnętrzu możecie zobaczyć sporej wielkości podwórko, trochę jak patio. Budynek został zaprojektowany przez hinduskiego architekta na zlecenie hinduskiego kupca Vara Sir Thaira Topan, który jako najbogatszy kupiec na wyspie był również doradcą sułtana. Pierwotne miał to być szpital dla ubogich (aby uczcić w ten sposób pięćdziesiąty jubileusz panowania królowej Wiktorii), niestety sponsor budowy zmarł jeszcze przed jej zakończeniem. W 1900 r. budynek został nabyty przez innego kupca - po zakończeniu budowy na parterze otwarto ambulatorium (przychodnię) zgodnie z pierwotnymi planami, górne piętra przeznaczając na mieszkania. Po rewolucji w 1964 r. budynek został przejęty przez rząd i powoli popadał ruinę. Dopiero w 1994 r., czyli 100 lat od ukończenia budowy, podpisano umowę o odrestaurowaniu budynku pomiędzy rządem Zanzibaru a organizacją Aga Khan Trust for Culture. Obecnie w Ambulatorium działa Stone Town Cultural Center oraz znajdują się wystawy muzealne, wstęp darmowy.


Z miejscem tym związana jest dosyć ciekawa historia życia jego pomysłodawcy – urodził się on w małej miejscowości w Indiach w rodzinie drobnych sprzedawców. Niesłusznie posądzony o kradzież w lokalnym sklepie, ze strachu ukrył się na jednym ze statków zacumowanych w porcie. Gdy obudził się następnego dnia, okazało się, że statek był już na pełnym morzu, w drodze na Zanzibar. Jako 12letni chłopiec otrzymał pracę oraz miejsce do spania w domu jednego z hinduskich kupców na wyspie. W międzyczasie chłopiec dorabiał sprzedając przyprawy i owoce oraz uczył się pisać i czytać. Ze względu na dobry charakter pisma w wieku 18 lat został pisarzem w jednej z firm handlowych, gdzie przez kolejne lata pracowicie odnosił karierę. Po około10 latach dostał pozwolenie szefa na odwiedziny rodziny w Indiach. Rodzice w szoku, że ich syn żyje, zaaranżowali ślub i na Zanzibar wrócił już z żoną. Po śmierci żony ponownie wyjechał do Indii, gdzie wziął kolejny ślub i skąd zaprosił na Zanzibar wielu hindusów, którym zapewnił również pracę na wyspie. Jako zaradny kupiec zdobył zaufanie sułtana i został jego doradcą. Stał się jednym z najbogatszych kupców na wyspie (otwierając przedstawicielstwa swojej firmy w Bombaju i wielu krajach europejskich), brał czynny udział w polityce oraz wspierał zniesienie niewolnictwa na wyspie. Finansował wiele działalności, jak np. budowy szkół, szpitala czy ekspedycję odkrywczą Afryki Livingstona i Stanleya pod egidą Wielkiej Brytanii. Wszystko powyższe doceniła królowa brytyjska Wiktoria, nadając mu tytuł szlachecki, dzięki czemu stał się pierwszym człowiekiem w Indiach i Afryce, który otrzymał brytyjski tytuł szlachecki. Zmarł w trakcie kolejnego wyjazdu do Indii w celu dokończenia projektu budowy wspomnianego Ambulatorium.

Obok Ambulatorium znajduje się kolejny symbol wyspy - ogromne drzewo figowe (tzw. Big Tree), które zostało zasadzone w 1911 r. przez sułtana Zanzibaru i przez ponad sto lat było głównym punktem orientacyjnych na wyspie – widoczne z portu, jak i od strony miasta. Dzisiaj w cieniu Wielkiego Drzewa często miejscowi mężczyźni grają w bao, czytają gazety, spotykają się na plotki lub naprawiają swoje łodzie.
Anglican Cathedral and Old Slave Market, czyli Katedra Anglikańska i Dawny Targ Niewolników
Katedra to kościół jakich zapewne widzieliście wiele. Jednak spośród innych wyróżnia go to, że stoi dokładnie w miejscu, gdzie jakieś 150 lat temu działał targ niewolników, jeden z największych na świecie. Na środku posadzki katedry, która wyłożona jest czerwonym marmurem, wbudowano kamienne koło. Upamiętnia ono plac, na którym biczowano przykutych do pala niewolników. Katedrę wybudowano w miejscu dawnego targu, aby uczcić pamięć jednego z biskupów walczących o zniesienie niewolnictwa.
Wstęp na teren dawnego targu niewolników to koszt 7 USD (zwiedzanie wyłącznie z przewodnikiem). Obejmuje wstęp do piwnic, w których przetrzymywano niewolników przed aukcjami oraz do katedry.
A jak niewolnicy trafiali na Zanzibar? Byli porywani lub podstępem zdobywani jako jeńcy z konfliktów plemiennych w kontynentalnej Afryce i zwożeni na niewielkich statkach, gdzie upychano ich po kilkuset w nieludzkich warunkach. Wielu umierało w trakcie transportu, a wyglądający na chorych byli wyrzucani za burtę po dobiciu do portu, tak aby handlarze nie musieli płacić za nich cła. Co piąty jeniec ginął w drodze na wyspę. Niewolnicy byli wyładowywani ze statków na plac na samym końcu Stone Town, tuż przy plaży, (dziś jest to Kelele Square, gdzie znajdują się najdroższe hotele w mieście. Kelele w suahili oznacza hałas, wrzask). Z placu niewolnicy zakuci w ciężkie, metalowe łańcuchy i kajdany, musieli przejść około kilometra, do miejsca, gdzie działał główny targ. Po drodze wielu z nich umierało. Następnie wszystkich przetrzymywano trzy dni w ciasnych betonowych piwnicach pod ziemią, bez dostępu do świeżego powietrza, światła, pożywienia czy wody. Osobno mężczyzn i kobiety. W otoczeniu tych, którzy zmarli w międzyczasie. Przetrwali tylko najsilniejsi i oni po tych kilku dniach byli wystawiani na aukcji. Wyciągnięci z piwnic byli myci i ubierani w strzępki ubrań - dziewczęta malowano, aby uwydatnić ich urodę, ciała mężczyzn smarowano olejem aby podkreślić mięśnie. Przywiązywano ich również do drewnianego pala i biczowano, aby sprawdzić wytrzymałość - ci, którzy przetrwali i nie krzyczeli stanowili najlepszy towar. Kupiec, który zaproponował najwyższą cenę nabywał człowieka na własność. Wielu z niewolników wywożono do ciężkich prac, inni zostawali na wyspie pracując m.in. na plantacjach przypraw. Szacuje się, że na wyspę zwożono 50 tys. niewolników w ciągu roku. Dwa razy tyle ginęło podczas transportu.
Na ścianie prowadzącej do piwnic, w których przetrzymywano niewolników widnieje napis po angielsku: People did this to people… Ludzie uczynili to ludziom.. I to chyba jedyny właściwy komentarz, który przychodzi na myśl po wysłuchaniu historii przewodnika. Przed katedrą znajduje się plac z pomnikiem upamiętniającym ówczesne czasy  - przedstawia czterech afrykańskich niewolników, połączonych ze sobą oryginalnymi łańcuchami i obręczami zamontowanymi na ich szyjach oraz ich strażnika.
Handel niewolnikami został oficjalnie zakazany przez Wielką Brytanię w 1807 r. W 1822 r. sułtan rządzący Zanzibarem podpisał tzw. Traktat Moresby’ego z Wielką Brytanią, na mocy którego zakazano sprzedaży niewolników chrześcijanom niezależnie od narodowości. Była to pierwsza próba ograniczenia handlu żywym towarem, w 1833 r. wydano ustawę nadającą wolność wszystkim niewolnikom na terenie Imperium Brytyjskiego. Jednak handel niewolnikami na wyspie nadal kwitł, bo kraje arabskie wciąż były zainteresowane ich kupnem. Dopiero w 1873 r., pod groźbą bombardowania ze strony brytyjskiej marynarki wojennej, sułtan Bargash wydał edykt delegalizujący niewolnictwo. Tym samym zamknięto główny targ w Stone Town, a na jego miejscu rozpoczęła się budowa anglikańskiej katedry. W teorii niewolnictwo przestało istnieć, jednak faktycznie na Zanzibarze niewolnikami handlowano nadal (po zamknięciu targu przetrzymując ich w jaskiniach na wybrzeżu niedaleko miasta) do 1897 r., kiedy wyspa dostała się pod protektorat brytyjski.

Z handlem niewolnikami ściśle wiąże się również kolejny zabytek Stone Town – dom Tippu Tipa, czyli największy z handlarzy niewolnikami i twarz całego procederu (faktycznie nazywał się Hamad bin Muḥammad bin Jum’ah bin Rajab bin Muḥammad bin Sa‘īd al-Murjabī). Był synem Arabki i mężczyzny Suahili z ludu Bantu. Obecnie jego rzekomy dom to ruina, o właścicielu przypomina wyłącznie tabliczka wmurowana w ścianę budynku. Budynek, w celu zabezpieczenia przed zniszczeniem obudowano drewnianymi belkami, a wstęp do środka nie jest możliwy. Plotka głosi, że ktoś kupił ten budynek, aby stworzyć w nim luksusowy hotel, jednak brak oficjalnych informacji na ten temat,.

St Joseph Catholic Cathedral Church, czyli Katolicka Katedra pod wezwaniem św. Józefa.
Katedra została wybudowana w latach 90 XIX wieku przez francuskich misjonarzy, którzy założyli misję katolicką na wyspie. Bryła katedry została ponoć zaprojektowana przez tego samego architekta, który zaprojektował katedrę w Marsylii. W środku widać wiele wpływów francuskich, płytki i witraże były sprowadzane specjalnie z Francji. Duża budowla z wysokimi bliźniaczymi wieżami znajduje się na Kenyatta Road, wieże są widoczne z daleka, ale wejście do katedry oznaczone jest tylko małą tabliczkę na murze z napisem „Catholic Church”. Kościół nadal funkcjonuje, odprawiane są msze w niedziele i kilka w tygodniu, poza godzinami nabożeństw kościół niestety jest zamknięty. Wstęp darmowy.

Mercury House, czyli Dom Freddiego Mercury'ego – the show must go on?
Przy ulicy Kenyatta 139 stoi dom, w którym rzekomo przyszedł na świat Farrokh Bulsara, którego cały świat zna pod pseudonimem artystycznym – Freddy Mercury. Rodzice Freddy'ego byli Parsami, po wyemigrowaniu z Indii zamieszkali na Zanzibarze, a ojciec był nawet urzędnikiem państwowym w brytyjskim rządzie. Do 9 roku życia Freddy mieszkał na wyspie razem z rodzicami, a później został wysłany do szkoły w Indiach, gdzie założył swój pierwszy zespół muzyczny. W 1963 r. Freddy na chwilę wrócił na Zanzibar, jednak po wybuchu rewolucji w 1964 r. w obawie o swoje bezpieczeństwo Bulsarowie wyjechali całą rodziną do Anglii.
Do czasu, kiedy miejscowi uzmysłowili sobie, że na fakcie narodzin Freddy'ego na wyspie można zarobić, osoba muzyka nie była nawet zbytnio wiązana z Zanzibarem. Rockman, narkoman i gej jakoś niezbyt wpisywał się w obraz konserwatywnego Zanzibaru, gdzie do niedawna, bo do 2004 r. związki homoseksualne były karane śmiercią (dziś za  publiczne obnoszenie się z takim związkiem grozi ponoć kara pozbawienia wolności lub dożywocia w więzieniu). A później przyszedł boom i zaczęto organizować wycieczki i spacery śladami gwizdy. Choć rzeczywiście ciężko znaleźć jakiekolwiek ślady Freddy'ego na Zanzibarze, nie jest potwierdzone nawet czy muzyk był kiedykolwiek później na wyspie. Jedyne ślady, to słynny dom nazwany na cześć rockmana "Mercuy House", w którym można wynająć apartament za bagatela około 200 USD za dobę lub kupić pamiątki w sklepiku z suwenirami oraz Mercury's bar przy plaży (czysto komercyjne miejsce z cenami pod turystów, które niewiele ma wspólnego nawet z muzyką Queen, bo zazwyczaj usłyszycie tu lokalne przeboje). Według historyków mało prawdopodobne jest samo to, że Freddy urodził się „Mercury House". Rodzina bardzo często się przeprowadzała w czasie swojego pobytu na wyspie, a nie prowadzono żadnych oficjalnych spisów, dlatego też wskazuje się co najmniej 4 inne miejsca w których rzekomo Freddy przyszedł lub mógł przyjść na świat.
Nie zniechęca to tłumów turystów wędrujących pod słynny budynek, by zrobić zdjęcie ze złotą tabliczką przed drzwiami do domu narodzin gwiazdy.

Darajani Market - Targ Darajani
Typowe afrykańskie targowisko, gdzie można kupić przysłowiowe mydło i powidło, a w okół rozgardiasz, tłum ludzi, hałas, przekrzykiwania i do tego niemiłosierny upał i kurz. Miejscowy znajdzie wszystko, czego potrzebuje na co dzień od ubrań i butów, przez chemię i kosmetyki po elektronikę. Jest też część spożywcza i moim skromnym zdaniem najciekawsza dla nas Europejczyków będzie własne ta część z jedzeniem – oprócz warzyw i owoców wyłożonych do sprzedaży w ogromnych ilościach (zaskakujące ilu odmian owoców i warzyw nie znałam!!), możemy znaleźć mnóstwo przypraw. Na środku targowiska stoi brudna i zniszczona hala, w której w jednej części sprzedaje się ryby, a w drugiej mięso. Wszystko leży na kamiennych posadzkach czy murkach, bez chłodziarek czy lodu, wszędzie lata mnóstwo much i biegają głodne koty, a do tego ten smród... no cóż - osobom wrażliwym na zapachy odradzam odwiedziny w tym miejscu.


Z ciekawostek wartych odwiedzin warto jeszcze dopisać na listę:
- Hamamni Persian Bath, wstęp 1 USD, przyjemna krótka przerwa w trakcie spaceru po uliczkach Stone Town, możemy zobaczyć jak wyglądały dawne łaźnie
- rooftop view, czyli koniecznie wybierzcie się do którejś z kilku kawiarni czy restauracji z widokiem na dachy*:)
- lokalne szkoły (warto zajrzeć do którejś ze szkół, można faktycznie dowiedzieć się jak wygląda system nauczania na wyspie, w jakich warunkach dzieciaki się tam uczą i jak bardzo chcą się uczyć zdobywać wiedzę, nawet jeśli nie jest to takie łatwe; szczególnie jeśli na wakacje jedziecie z dzieciakami, pokażcie im, że nie wszyscy mają tak samo dobrze)
- Malindi, czyli jeszcze Stone Town, ale już nieturystycznie. Wystarczy przejść wzdłuż wybrzeża, minąć terminal portowy i dojść do ronda, a tam zaczyna się lokalne życie - rano i wieczorami rozstawiają się stragany z jedzeniem, owocami,  kuponami i innym ustrojstwem.
- tzw. Berlin  lub DDR, czyli część miasta Zanzibar Town już poza Stone Town, całkowicie nieturystyczna. Są to blokowiska zaprojektowane w latach 60 i 70 przez architektów z socjalistycznego NRD, stąd takie na nie określenie przez lokalsów. Długie,  wysokie na siedem pięter bloki robią raczej ponure wrażenie. Ludzie chętnie wpisują się na listy oczekujących na przydziałowe mieszkania w tych blokowiskach. Miałam okazję pomieszkiwać w tym miejscu, dlatego o nim wspominam, jeśli ktoś po zwiedzeniu zabytków Stone Town będzie chciał jeszcze zobaczyć prawdziwe, codzienne życie.

To na szybko tyle, główne atrakcje Stone Town. Każdy na pewno znajdzie dla siebie jeszcze inne miejsca warte odwiedzenia, zapraszam więc do spacerowania i eksploracji! :) A jak znajdziecie jakąś perełkę w labiryncie uliczek, proszę się podzielić informacjami w komentarzach. :)


Praktycznie:
JAK DOTRZEĆ z Tanzanii kontynentalnej (jeśli ktoś nie przylatuje bezpośrednio na Zanzibar):
1. samolotem
jest wiele lokalnych małych linii lotniczych, m.in. PrecisionAir, Coastal, AuricAir, ZanAir, które kursują pomiędzy lotniskami w Tanzanii a Zanzibarem (np. z Arushy, Dar es Salaam), koszt w zależności od terminu rezerwacji i przewoźnika, w granicach 60-100 USD za lot w obie strony. Bilety można kupić on-line lub w biurze na lotnisku, bezpośrednio przed lotem.
Polecam wyszukiwarkę: www.google.pl/flights (wyszukuje dostępne w dany dzień loty wszystkich przewoźników, nawet w razie braku ceny biletu - wtedy odsyła bezpośrednio linkiem do strony przewoźnika).
Lot z Dar es Salaam trwa 20 min, z Arushy ok. 60 min. Osobiście byłam zachwycona i polecam ze względu na widoki oraz fakt, że wszystkie loty odbywają się małymi 12 osobowymi awionetkami i można zająć miejsce obok pilota :)
2. promem z Dar es Salaam
prom kosztuje dla turysty 35 USD w wersji ekonomicznej (ale z miejscem siedzącym w klimatyzowanym pomieszczeniu, więc raczej nie ma sensu przepłacania za lepsza klasę), rejs trwa ok 2h (są jeszcze promy lokalne, które kosztują 20 USD, odpływają tylko raz dziennie i rejs w o wiele gorszych warunkach trwa prawie 4h).
Bilety kupujcie bezpośrednio w okienku, przed portem będziecie zaczepiani przez wielu mocno nachalnych naganiaczy, którzy zaproponują pomoc z zakupem biletu, najkrócej mówiąc – pamiętajcie, że nie robią tego bezinteresownie! :)
PRZEMIESZCZANIE SIĘ PO WYSPIE
Ze Stone Town można dojechać praktycznie w każdy koniec wyspy słynnymi dala-dala, plac z którego startują busy znajduje się przy głównej drodze (Benjamin Mkapa Road), nieco za targiem Darajani idąc od strony portu. Jeśli zapytacie lokalnych o terminal dala-dala, każdy bez problemu wskaże gdzie iść. :) Stąd dojedziecie również w inne dzielnice Zanzibar Town.
Niestety jadąc z pn na pd wyspy lub odwrotnie trzeba jechać przez Stone Town (nie ma bezpośredniego dala-dala z jednego końca wyspy na drugi).


PS. Niestety podczas wyjazdu straciłam aparat z większością zdjęć - jedyne które się uchowały to kilka z telefonu i te, która udało mi się przesłać w międzyczasie do kogoś dalej, dlatego przepraszam za dosyć słabe obrazowanie postów zdjęciami. :)
*specjalnie nie polecam konkretnie żadnego hotelu, restauracji, kawiarni czy sklepu z suwenrami, bo to już tylko kwestia budżetu i gustów prywatnych – noclegi znajdziecie wraz z recenzjami w wyszukiwarkach online, a kawiarnie czy sklepy warto sprawdzi osobiście

Komentarze

  1. Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń
  2. Super Artykuł. Konkretnie i rzeczowo.. dziękuję, pozdrawiam Kasia z Gdańska a obecnie z Tanzani 😁

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tanzania: Dar es Salaam i okolice - co warto zobaczyć. :)

Dar to ogr o mne miasto portowe, centrum ekonomiczno-gospodarcze kraju. Niestety miasto rzadko jest odwiedzane przez turystów w celu zwiedzania – najczęściej jest punktem przesiadkowym lub po prostu większym miastem na trasie na Zanzibar lub safari. A szkoda, bo pomimo, że klimat tego miejsca jest zupełnie inny niż pozostałych miast i miasteczek w Tanzanii, przy bliższym p o znaniu można nawet zapałać do niego sympatią. :)

Plaże Zanzibaru – którą wybrać?

Zanzibar słynie z piaszczystych plaż, uznawanych za jedne z piękniejszych na świecie. Jeśli nie jedziecie na zorganizowany wyjazd, gdzie o wyborze miejsca decyduje za Was organizator i tym samym zastanawiacie się, którą z plaż wybrać na kilka dni odpoczynku, czy lepiej jechać na północ czy wschodnie wybrzeże wyspy, być może pomogę Wam nieco tym wpisem. :)

Zanzibar (Tanzania) – Mzungu w domu, czyli zbiór luźnych myśli po powrocie. Ciekawostki z kategorii "warto wiedzieć przed wyjazdem" :)

Co pierwsze przychodzi na myśl o Tanzanii i Zanzibarze? Afrykańskie krajobrazy, dzikie zwierzaki na safari, Masajowie, rajska wyspa i bajeczne plaże nad lazurowo błękitną wodą... Ale czy tylko? Poniżej wszystko to, co mi osobiście kojarzyć się będzie już na zawsze z tym kawałkiem świata, czyli słów kilka m.in. o języku i filozofii życiowej, transporcie i jedzeniu. ;)