Przejdź do głównej zawartości

Zanzibar (Tanzania) – Mzungu w domu, czyli zbiór luźnych myśli po powrocie. Ciekawostki z kategorii "warto wiedzieć przed wyjazdem" :)

Co pierwsze przychodzi na myśl o Tanzanii i Zanzibarze? Afrykańskie krajobrazy, dzikie zwierzaki na safari, Masajowie, rajska wyspa i bajeczne plaże nad lazurowo błękitną wodą... Ale czy tylko? Poniżej wszystko to, co mi osobiście kojarzyć się będzie już na zawsze z tym kawałkiem świata, czyli słów kilka m.in. o języku i filozofii życiowej, transporcie i jedzeniu. ;)

POLE-POLE
Jest to w sumie taki trochę sposób na życie – w dowolnym tłumaczeniu oznacza po prostu "powoli, spokojnie!" (slowly-slowly, take it easy!). Praktycznie w każdej dziedzinie życia, w każdej sytuacji i w każdym momencie typowy miejscowy wyznaje tę zasadę, cokolwiek się nie dzieje, zawsze możesz usłyszeć "pole-pole". :)
Czekasz na dala-dala i nie przyjeżdża? auto się zepsuło na trasie? wyprzedali bilety na promy a Ty musisz się dostać do Tanzanii? samolot ma opóźnienie i czekasz już 2h, a nikt nie wie albo nie chce Ci powiedzieć jak długo jeszcze? anulowali Ci rezerwację i nie masz noclegu na kilka najbliższych nocy? padł Ci się telefon? jesteś głodna, a czekasz już ponad 1h na zamówione jedzenie? planujesz zwiedzanie, ale po co Ci plan? chodźmy już tam, zróbmy już coś, spotkajmy się z kimś.... zawsze w odpowiedzi usłyszysz pole-pole, nieważne czy się stresujesz, denerwujesz, ekscytujesz czymś, czy po prostu czegoś się nie możesz doczekać - powoli, spokojnie! :) Jakoś to będzie, rozwiązanie zawsze się jakieś znajdzie, a w międzyczasie po prostu wypijmy piwo, pobujajmy się na hamaku lub zrelaksujmy spacerem wzdłuż plaży. ;)
Na początku w kontekście czasu może to być dla nas nieco niezrozumiałe, może nawet nieco irytujące - my na co dzień zabiegani Europejczycy, którzy wyceniamy każdą godzinę czy minutę swojego życia, którzy często mamy problem, żeby przysiąść i na spokojnie odpocząć czy się nad czymś zastanowić, bo najzwyczajniej brakuje nam na to czasu w naszym zapchanym grafiku – możemy mieć mały problem z przyswojeniem i wprowadzeniem w życie "pole-pole". ;) Ale wystarczy chwila na wyspie, poobcowanie z lokalsami i załapiemy w mig o co chodzi w tym całym "pole-pole"...

Ja osobiście ubawiłam się i pokochałam "pole-pole" całym sercem w momencie, kiedy wracałam na Zanzibar z Tanzanii lokalnym lowcostem. Z lotniska mieli mnie odebrać znajomi, umówiliśmy się na konkretną godzinę +20min. bo loty zazwyczaj są opóźnione i co? Na małym lotnisku wylotu, które wyglądało raczej jak mały dworzec autobusowy, był jeden wielki haos, zero informacji i dialogi w stylu:
check-in desk i ja: Dzień dobry, chcę nadać bagaż na lot XYZ.
obsługa (z uśmiechem na ustach): Ale to nie tutaj :)
ja: To gdzie?
obsługa (nieco skonsternowana): Hmmmm.... gdzie? Chyba w biurze linii lotniczej.
ja: Ale jak to? Biuro jest przecież na zewnątrz przy wejściu do lotniska, ja już przeszłam kontrolę bagażu.
obsługa (już bez uśmiechu): No tak, ale to tam.
Wychodzę z lotniska do biura i zdziwiona pani mówi, że już sobie odznaczyła, że mam bagaż i to wystarczy, mam go zostawić obsłudze przy check-in. Wracam więc na lotnisko, ponownie sprawdzanie bagażu, odstanie swojego w kolejce i znowu ta sama miła pani. :)
ja: Nadałam już bagaż :) Ponoć mam go tu zostawić do załadowania do samolotu. Czy mogę zrobić już chceck-in?
obsługa: Ok, proszę zostawić plecak tutaj gdziekolwiek, zabierzemy. Check-in to jeszcze nie teraz :)
ja: A kiedy?
Obsługa (już nieco poirytowana): No chwile przed lotem. Będziemy wołać.
I mniej więcej w ten deseń cały czas, karta pokładowa wypisana ręcznie i opóźniony samolot, dlaczego - nikt nie wie! Jak długo będziemy czekać? Nie wiadomo albo nie chcą powiedzieć. ;) No i cały czas świadomość, że to już ponad 2h, a znajomi czekają... i wiecie co dostałam w odpowiedzi na smsa, że samolot ma opóźnienie i nie wiem o której będę?! Krótkie i zwięzłe "pole", nic więcej! A po wylądowaniu ponad 3h po czasie znajomi czekali na mnie w umówionym miejscu. :)
JAMBO CZY MOŻE MAMBO?
Jambo oznacza cześć. To przywitanie, które jako biały turysta będziesz słyszeć wszędzie i na każdym kroku, od dzieciaków i od dorosłych. Od lokalsów dowiedziałam się jednak, że to przywitanie tylko dla turystów, takim bardziej lokalnym jest na Zanzibarze Mambo – to samo cześć używane bardziej pomiędzy znajomymi. W odpowiedzi odpowiadamy Mambo poa albo Poa. Możemy również się przywitać używając Mambo vipi, co w dowolnym tłumaczeniu oznacza Cześć, jak się masz.
Niejednokrotnie odpowiadając "Mambo poa" na usłyszane wcześniej "Jambo" słyszałam zdziwienie w głosie lokalsów i pytanie skąd znam suahili. ;) Niestety po kilku zdaniach typu jak się masz, mam na imię itp. kończyła się moja znajomość suahili, jednak zawsze wywoływałam uśmiech lokalnych swoimi nieudolnymi próbami porozmawiania w suahili, więc może warto zapamiętać. :)

HAKUNA MATATA ISTNIEJE NAPRAWDĘ ;)
Skoro już jesteśmy przy suahili to wyobraźcie sobie, że znane z króla lwa "hakuna matata" istnieje naprawdę, a oznacza po prostu: nie ma problemu! nie martw się! wyluzuj! I zarówno Zanzibarczycy, jak i Tanzańczycy często używają tego zwrotu... więc no matter what happend – hakuna matata! :)
Z przydatnych zwrotów w suahili warto zapamiętać:
Kuaheri - do zobaczenia
Asante sana - dziękuję bardzo
Karibu - proszę/witaj/zapraszam (podobnie Karibuni)
Sawa - ok, dobrze
Sikufaham - nie rozumiem :)
A z ciekawostek w klimacie "Króla lwa" i nieco humorystycznie - lokalna młodzież często żartuje sobie odpowiadając na "Asante sana" (dziękuję) krótkim "No banana", czyli nieco zmienionym hasłem również z Króla Lwa (Rafiki śpiewał "Asante sana squash banana"). :D

MZUNGU!
I tu Cię mam białasie! ;) W razie gdybyś usłyszał jak gromadka dzieci woła w Twoim kierunku "Hello, mzungu!" i zaczął się zastanawiać o co chodzi, pędzę z wyjaśnieniem.
"Mzungu" (lub muzungu) to w języku suahili określenie na białego człowieka, jest to zwrot, który możesz usłyszeć wszędzie i od każdego, chociaż częściej od dzieci. Czasem zwrot może mieć negatywny wydźwięk, można go usłyszeć w kontekście ceny (mzungu price), ale zazwyczaj i najczęściej jest po prostu zwykłym zawołaniem na Europejczyka.
Dzieciaki na wsiach będą Cię wołać "mzungu, mzungu", machać, dotykać łapkami i pomimo, że czasem nie możesz czuć się już bardziej biały niż w takiej Afryce, wszystkie takie sytuacje wywołują zazwyczaj jedynie uśmiech na twarzy. :)

DALA-DALA
Jest to po prostu lokalny transport zarówno na Zanzibarze, jak i w Tanzanii. Są to minibusy, najczęściej stare auta transportowe, których tylna część (paka) została przerobiona do transportu ludzi – po obu stronach zainstalowane są drewniane ławki, pasażerowie siedzą twarzą do siebie.
Dala-dala to najtańszy sposób przemieszczania się po wyspie, ceny są zależne od dystansu do pokonania, ale zawsze bardzo tanie, w granicach 1000-3000 TZS. Na pace z pasażerami zawsze jedzie chłopak nazywany przeze mnie "biletowym", który zbiera pieniądze za przejazd. Warto zapytać wcześniej kogoś miejscowego ile kosztuje jazda, bo zazwyczaj od turysty chcą więcej pieniędzy – niby niedużo więcej, ale nieraz zdarzyło mi się "targować" o cenę, skoro inni płacą określoną kwotę, to dlaczego ja miałabym inaczej. :)
Ze względu na to, że dala-dala często jeżdżą przeładowane ludźmi i bagażami, do tego z szaloną prędkością i bez zachowania jakichkolwiek zasad bezpieczeństwa na drodze, uznawane są przez lokalsów za niebezpieczne i zdecydowanie nie są polecane turystom. :) Mi przez cały pobyt na wyspie wszyscy zdecydowanie odradzali podróże dala-dala, ale jak się nie skusić skoro taxi kosztuje jedyne 25$, a takie dala-dala 2000 TZS (czyli 1$). Z ciekawostek lokalny: chłopak, którego poznałam na wyspie sam nie jeździł dala-dala od jakiś 20lat, bo to przecież niebezpieczne. :)
Często na trasie są kontrole policyjne mające na celu bezpieczeństwo, jednak zazwyczaj sprowadzają się do tego, że w momencie kiedy dala-dala jest przeładowane ludźmi, chłopak biletowy daje policjantowi banknot do ręki i możemy jechać dalej w takim samym składzie. Tylko raz byłam świadkiem, że w wyniku takiej kontroli policjant kazał wysiąść 2 osobom.
Każdy dala-dala w danym kierunku ma swój numer, jeśli jednak nie znacie lub nie pamiętacie numeru – spokojnie, są też tabliczki z nazwami miejscowości końcowej na trasie, ludzie na "dworcach" chętnie pomogą też znaleźć i wsadzić Cię we właściwego busa. :)
Zasada jest jedna: dala-dala odjeżdża jak zbierze się wystarczająco chętnych, większe bagaże, typu plecak wrzucają na dach, a do środka pakuje się tyle ludzi i bagażu ile to możliwe... lokalsi mają nawet powiedzenie, że szklankę wody można napełnić tak żeby była pełna, ale dala-dala nigdy nie będzie pełne... i faktycznie czasem ma się wrażenie, że dala-dala są "rozciągliwe", jedziesz sobie z jakimiś 18 innymi osobami i tobołkami, chłopak z prawej wbija Ci łokieć w żebra, a dziewczyna z lewej siedzi Ci trochę na kolanach, starsza pani naprzeciwko postawiła Ci na nogach swoje tobołki i jedyne o czym myślisz, to coś w stylu "o matko jak oni tu wszyscy wleźli!?! niemożliwe, że zmieściło się tyle osób...", po czym dala-dala gwałtownie hamuje i ładują się do środka kolejne 2osoby! :) Rekord jaki miałam "przyjemność" przeżyć to 23os. w nieco mniejszym busie, do którego na oko weszłoby może jakieś 15 osób.
W Tanzanii kontynentalnej dala-dala są używane na krótszych dystansach (np. pomiędzy Moshi-Arusha), na dłuższe trasy kilkugodzinne jeżdżą duże autokary, najczęściej mające czasy swej świetności już dawno za sobą. :) W miastach i miasteczkach możecie korzystać również z tzw. bajaj (czyt. badżadż), czyli najzwyklejszego tuk-tuka jak w Azji, o wiele tańszego niż taxi.

ALE JAK TO MASAJ?!
No właśnie, kim w ogóle są Masajowie? Oryginalnie są to ludzie z półkoczowniczych plemion zamieszkujących północną Tanzanię, których głównym środkiem utrzymania są wypasane podczas wędrówek ogromne stada bydła. I faktycznie na północ od Arushy można zobaczyć sporo plemion masajskich wypasających swoje stada i mnóstwo typowych, glinianych, takich okrągłych lepianek, w których mieszkają.
No ok, ale co w takim razie Masajowie robią na plażach Zanzibaru z dala od naturalnego środowiska życia? Zacznijmy może od tego, żeby nie nazywać ich Masajami, jak dla mnie są to "fake Masajowie", najczęściej młodzi chłopcy, mężczyźni poubierani w tradycyjne stroje. Sami mówią, że przyjechali za pracą i pieniędzmi, ale jaka jest prawda ciężko mi ocenić – czasem miałam wrażenie, że przyjechali za przygodą, fejmem, może żeby uciec z jakąś bogatą turystką. Skąd takie myśli?
Przede wszystkim dlatego, że Zanzibarczycy otwarcie mówią o tym, że prawdziwy Masaj nie może być biedny – jeśli mają stada krów są bogaci, ponieważ jedna krowa to koszt kilkuset do tysiąca USD. Oraz ze względu na ich styl życia na wyspie - ich codziennym zajęciem jest spacerowanie wzdłuż plaży i bajerowanie turystów, czyli próby sprzedania "lokalnych" wyrobów, ręcznie robionej biżuterii z koralików, obrazów, glinianych misek i innych tym podobnych suwenirów. Co zaskakujące wielu z nich zna języki takie jak włoski i czy niemiecki, bardzo słabo lub prawie w ogóle nie znając angielskiego. Reszta Masajów pracuje jako ochroniarze w kilku gwiazdkowych resortach lub pilnuje porządku w restauracjach przy plaży. Wpisali się już na stałe w obraz zanzibarskich plaż, ja jakoś nie mogłam się przyzwyczaić do ich widoku przez cały swój pobyt. :) Jeśli chcecie zobaczyć prawdziwe masajskie plemiona warto zobaczyć choć kawałek północnej Tanzanii.

PRZYPRAWY
Zanzibar słynie z przypraw... a może poprawniej byłoby napisać, że słynął kiedyś? Bo niestety przypraw uprawia się i produkuje coraz mniej. A skąd w ogóle przyprawy na wyspie? Takie jak czosnek czy chili przypłynęły wraz z Portugalczykami już w XVI w. Jednak Zanzibar stał się potęgą w produkcji przypraw dopiero w XIX w., za czasów sułtanatu. Prym wiodły goździki - każdy z właścicieli chociażby kawałka ziemi otrzymał nakaz posadzenia kilku drzewek (różne źródła podają różne informacje - że miały to być co najmniej 3 drzewka goździkowe na kawałek ziemi lub 2 drzewka na każdą rosnącą na danej ziemi palmę). W ten sposób, w sprzyjających warunkach klimatycznych i z wykorzystaniem pracy niewolników Zanzibar stał się potęgą w produkcji goździków na skalę światową. Jednak po rewolucji w 1964 r. nowe władze narzuciły monopol na handel goździkami, firma posiadająca ów monopol zaniżała sztucznie ceny, przez co wielu zrezygnowało z nieopłacalnych upraw. Obecnie Zanzibar znajduje się na 3 miejscu w światowej produkcji goździków z niewielkim procentowo udziałem. Tak w skrócie wygląda mocno smutna historia upadku dobrze prosperującego biznesu...
Aktualnie plantacje przypraw na Zanzibarze (tzw. spice farm) to w większości miejsca wycieczek, do których zwozi się grupowo turystów i robi krótkie oprowadzenie z prezentacją co i w jaki sposób rośnie, z zerwaniem kilku przypraw prosto z krzaka i spróbowaniem kilku z nich, w międzyczasie jakiś małych chłopiec plecie koszyczki i wisiorki z traw i innych zielsk, tak by na koniec spróbować sprzedać białemu turyście lokalne produkty, oczywiście hand-made z zastosowaniem przypraw zebranych na danej plantacji (i nie będę tu wspominać o horrendalnych cenach takich hand-made produktów). Trzeba przyznać, że jest dość interesujące jak rosną poszczególne odmiany i przyprawy, o niektórych kwestiach pewnie nawet nie wiemy używając przypraw na co dzień, mocno przerażające jest jednak jak z takich plantacji robi się komercyjną atrakcję.
Jeśli chcecie nabyć dobre jakościowo przyprawy w przystępnych cenach, osobiście polecam zakupy na lokalnych targowiskach, w takich miejscach w jakich kupują na co dzień Zanzibarczycy, tak żeby nie kupować przypraw popakowanych już w małe woreczki specjalnie dla turystów. :)

WODOROSTY, CZYLI SŁYNNE ALGI
Kolejnym z bogactw Zanzibaru są algi, czyli wodorosty – uprawiane w sprzyjających warunkach i ciepłych wodach oceanu, używane w branży kosmetycznej i farmaceutycznej. Niestety bardzo niskie ceny skupu alg i fakt, jak ciężko w rzeczywistości je uprawiać powoduje, że są one coraz rzadziej uprawiane na wyspie.
A jak faktycznie to wygląda? Algi uprawiane są przez kobiety – plantacje tworzone są przy odpływie oceanu, sadzonki alg wsadzane są w miejscach, gdzie tworzą się kałuże na dnie oceanu, a same algi przymocowywane do sznureczków rozciągniętych pomiędzy 2 kijkami tworzą plantacje. Podczas przypływu algi są zalewane przez wodę i te z najsłabszych są często zrywane ze sznurków, dlatego codziennie przed południem, w czasie odpływu kobiety uprawiają algi poprawiając sadzonki, zbierając dojrzałe i sadząc nowe. W momencie kiedy algi dojrzeją, czyli kiedy na sznurku uformują się duże pęczki, są zbierane i wywieszane na plaży na specjalnych stojakach do suszenia. Po kilku dniach takiego suszenia w słońcu na plaży algi dosuszane są jeszcze przed domami i dopierocałkowicie wysuszone są sprzedawane pośrednikom, którzy zarabiają na tym spore pieniądze. Jest to o tyle ciężka uprawa, że wymaga codziennego doglądania (a pamiętajmy, że kobiety które uprawiają algi często wychowują również gromadkę dzieci i tym samym mają mnóstwo codziennych domowych obowiązków), a za kilogram wysuszonych alg kobiety otrzymują około 1000 ZTS (czyli 0,5 USD). I teraz pomyślmy o cenach kremów, które mają w swoim składzie owe ali...
Gdzie można zobaczyć takie cuda? Na wschodnim wybrzeżu wyspy, głównie w okolicach Paje i Jambiani. Lokalsi nie lubią wschodniego wybrzeża właśnie ze względu na odpływy, codziennie rano ocean cofa się o kilka kilometrów, jeśli chcesz popływać musisz przespacerować spory kawałek do wody, po czym później uważać, aby nie złapał Cię przypływ, bo poziom wody rośnie bardzo gwałtownie... ale jest to niesamowita okazja do pooglądania jak uprawiane są algi, do porozmawiania z tymi kobietami, dopytania jak wygląda ich praca itp. Więc osobiście polecam. :)

KONYAGI - THE SPIRIT OF THE NATION
Czyli na co uważać pijąc lokalne trunki. :) Mówi się, że nie jest to ani wódka, ani gin i niejako jest to napój nielegalny poza wsch. Afryką... czymże więc jest Konyagi? Lokalni mówią, że to smakowy rum, w rzeczywistości jest to likier z trzciny cukrowej i melasy o nieco ziołowo-cytrusowym smaku, mocny na 35%, pijany ze wszystkim od coli i sprite po wodę lub sam - ze względu na działanie i właściwości mocno rozluźniające zalecana uwaga i ograniczenie spożycia. ;)
Ciekawy jest sam opis od producenta – "it represents the essence of what Tanzanians want to carry forward as the Nation develops; something clear and strong from the past that will always be part of their future". Cenowo 10$ za 750ml, ale można kupić też w mniejszych butelkach lub małych, plastikowych woreczkach takich na "jeden razy". :)
A na co dzień miejscowi piją raczej piwo - lekkie, schłodzone, jest idealne na upały! Ja osobiście zostałam fanką Ndovu, ale najbardziej znane są Kilimanjaro i Safari – warto spróbować. W lokalnym barze to koszt ok. 1$, na zanzibarskiej plaży ok 3-4$. Z samym piwem Kilimanjaro jest nawet miejscowa anegdotka - "Who doesn't climb Kilimanjaro drink it!" (Ci którzy nie zdobywają Kilimanjaro, piją je). :)
W miasteczkach i na wsiach jest sporo barów – zazwyczaj alkohol sprzedawany jest z zakratowanego baru, co dla nas wygląda mocno abstrakcyjnie. Można pograć w bilard, jest też muzyka lub TV z najnowszymi informacjami – choć nie zawsze oznakowane, warto znaleźć takie miejsca na integrację z lokalną ludnością. :)

UGALI CZY MOŻE CHIPSI MAYAI? A MOŻE ZANZIBARI PIZZA?
Czyli co jedzą lokalsi. :) No właśnie, co jedzą? Jako, że nie jestem specjalistą w dziedzinie kuchni i jedzenia, ale chętnie próbuję miejscowych dziwnych przysmaków, wspomnę też co warto spróbować. :) Oczywiście o owocach morza i rybach nie będę się tutaj rozpisywać, wyciągnięte prosto z morza czasem nie mogą być już bardziej świeże i kropka! :)
A z ciekawostek:
chiapati i mandaazi możecie spotkać praktycznie na każdym kroku, jedzone zazwyczaj z rana; pierwsze to miękkie pszenne, nieco słonawe placki, drugie to rodzaj ciastek, pączków o trójkątnym kształcie. Do tego na śniadanie możecie zjeść też bhajie, czyli kulki z zielonej soczewicy lub kachori, czyli głęboko smażone kulki ziemniaczane, oba wynalazki często jedzone po zawinięciu w chiapati. Często spotykane w przydrożnych budkach są również samosy - trójkątne, hinduskie pierożki z warzywnym, mocno pikantnym nadzieniem. :)
- ugali, czyli najkrócej tłumacząc papka kukurydziana, kleista, nijaka masa, która totalnie nie ma smaku, formowana w wielką kulę, z której każdy odrywa sobie kawałek i formuje dłońmi kolejną kulę lub coś w kształcie placuszka, które następnie moczy lub nakłada do nich wszystko inne co ma wokół siebie do zjedzenia. :)
- chipsi mayai, czyli "potrawa", którą można zjeść w bardziej lokalnych miejscach, najczęściej przydrożnych budkach; jest to po prostu omlet z zapieczonymi w środku frytkami. :) Do tego Tanzańczycy jedzą zazwyczaj jakieś grillowane mięso i mnóstwo sosu chili.
- mishikaki, czyli małe szaszłyki, które mogą być pieczone zarówno z wołowiny, jak i kurczaka; jest to typowa przekąska, często jedzona po prostu pomiędzy posiłkami lub do piwa.
- zanzibar pizza, czyli przedziwny twór, który nawet nie wiadomo w jaki sposób przywędrował na Zanzibar i czy z założenia miał przypominać pizzę. :) W zależności od tego z czym zamawiacie są to dwa placki cienkiego ciasta, na które nakładane są posiekane cienko papryczki chili i cebula, na to ewentualnie kawałki mięsa, serek i jajko, rogi ciasta są zawijane, tak żeby środek nie uciekł i całość zapiekana jest z obu stron. :) Wygląda mniej apetycznie niż brzmi, ale do przejedzenia... dla turystów są też w wersji na słodko czyli z czekoladą i bananem, a możecie spróbować tego w Stone Town - co wieczór w Ogrodach Forodhani organizowane jest coś w rodzaju food marketu, rozkładają się stoiska z lokalnym jedzeniem i napojami oraz świeżymi owocami. Polecam! :)
- a na deser do picia dafu czyli sok z młodych, zielonych jeszcze kokosów o nieco cierpkim smaku (w tej wersji sam miąższ ma jeszcze galaretowatą, nieco miękką konsystencję i nie przypomina w smaku aż tak bardzo kokosa).
Odnośnie samego jedzenia miejscowi zazwyczaj jedzą dłońmi, bez korzystania ze sztućców, nawet jeśli jest to ryż z jakimś sosem. Próbowałam wielokrotnie, kończąc zawsze upaćkana po łokcie i brodę. :)
A jeśli mogę polecić jakieś miejsce godne popróbowania lokalnego jedzenia na Zanzibarze to restauracja/bar Lukmaan w Stone Town. Coś na wzór naszych barów mlecznych, jedzenie lokalne, gotują na bieżąco, podchodzisz z tacą i pokazujesz palcem co chcesz zjeść, na końcu płacisz. :) Do tego przepyszne świeże soki. Restauracja zawsze pełna, pół na pół miejscowi i turyści, pełen obiad w porcji nie do przejedzenia z sokiem lub napojem to koszt ok 5-6000 TZS.
Chakula chema (czyt. czakula czema)  - czyli smacznego!

GRA BAO
Jest to lokalna gra pochodząca z Afryki, gdzie jest ponoć 200 różnych jej odmian – podczas pobytu na wyspie możesz zobaczyć jak lokalsi grają w nią zarówno w prywatnych domach, na ulicach Stone Twon czy na wsiach przed domami i barami. Ja z ciekawości zapytałam kogoś "co to?", metodą prób i błędów oraz podglądania jak grają inni nauczyłam się zasad, a później grałam przy każdej możliwej okazji... bo gra niesamowicie wciąga – nie będę tu opisywać jej zasad, nie mając przed oczami "planszy" może się to wydać nieco abstrakcyjne. :) Miłym zaskoczeniem było, kiedy trafiłam przypadkiem na imprezę w jednym z przyplażowych resortów na Zanzibarze, gdzie w drewnianych stołach barowych wydrążone były właśnie plansze do bao. :) Polecam więc zainteresować się w co grają miejscowi, dołączyć i pograć razem z nimi, a na pamiątkę grę można kupić w praktycznie każdym sklepiku z suwenirami (dla ciekawskich opis gry, zasady itp. można znaleźć w sieci). :)


BLUE SAFARI
Safari, no ok, ale na Zanzibarze? I dlaczego blue? O safari w Tanzanii słyszał pewnie każdy, warto, ale o tym w osobnym wpisie. :) A czymże jest takie Blue safari? To nic innego jak całodzienna wycieczka, rejs statkiem po okolicznych "ciekawych" miejscach wokół Zanzibaru, oczywiście związanych z wodą, pływaniem i snorkowaniem (stąd "blue" w nazwie). Pływa się wokół miejsc takich jak laguny i zatoczki, gdzie można snorkować z chmarami przekolorowych rybek, do tego krótka przerwa na relax na jednym z licznych sand banków, obiad obejmujący owoce morza oraz świeże owoce i napoje serwowane podczas rejsu statkiem – i tu się pewnie upraszam o hejt, więc uprzedzę, jest to wyłącznie moja osobista opinia, subiektywne odczucie, więc miejcie to na uwadze. :) Taki rejs to dla niektórych niesamowita atrakcja, dla mnie brzmiała mocno wątpliwie i pewnie gdyby nie okazja gościnnego udziału w takiej wycieczce bez ponoszenia całości kosztów, nie zdecydowałabym się na nią... a po spróbowaniu na własnej skórze powiem tak - jeśli faktycznie nie macie co zrobić z nadmiarem wolnego czasu, to może i warto, dla mnie to trochę taka "zapchajdziura" – atrakcja na siłę, żeby naciągająca turystów na kasę, a tania nie jest, bo w zależności od biura, które Wam to organizuje jest to koszt 50-90 USD za osobę. :)
No a dlaczego mam takie zdanie o atrakcji uwielbianej przez tysiące turystów? Z prostego powodu - żeby posnorkować gdzieś wokół wyspy albo popłynąć na sand bank wystarczy wynająć jedną z wielu łódek czekających na turystów w porcie w Stone Twon lub w innych zatoczkach za max. 10 USD/os., a homara możecie równie dobrze spałaszować w którejś z mnóstwa restauracji w nieco przyjemniejszych warunkach... no ale powtórzę się: co kto lubi, spotkałam mnóstwo osób zachwyconych takimi blue safari, więc może warto sprawdzić samemu i wyrobić sobie własną opinię?

& last but not least – TARGOWANIE SIĘ
I to ma ścisły związek z kosztami pobytu na Zanzibarze lub w Tanzanii – bez różnicy czy chodzi o przejazd dala-dala, o zakupy na lokalnym targowisku czy wybór którejś ze zorganizowanych wycieczek, warto i raczej trzeba uważać na ceny i się targować, bo jesteś jednym z wielu "białych", a tym samym przecież bogatych turystów... no chyba, że macie nadmiar $ w portfelu :) W przeciwnym razie wyjazd może okazać się nieco kosztowniejszy niż zakładaliście...

A tymczasem przekonajcie się sami - Karibu Tanzania! Karibu Zanzibar! :)

Komentarze

  1. To naprawdę piękny kierunek. Sporo na ten temat czytałam, między innymi tutaj https://tanzaniaadvisor.com/safari-tanzania-kenia/ i zamierzam w przyszłym roku tam lecieć.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tanzania: Dar es Salaam i okolice - co warto zobaczyć. :)

Dar to ogr o mne miasto portowe, centrum ekonomiczno-gospodarcze kraju. Niestety miasto rzadko jest odwiedzane przez turystów w celu zwiedzania – najczęściej jest punktem przesiadkowym lub po prostu większym miastem na trasie na Zanzibar lub safari. A szkoda, bo pomimo, że klimat tego miejsca jest zupełnie inny niż pozostałych miast i miasteczek w Tanzanii, przy bliższym p o znaniu można nawet zapałać do niego sympatią. :)

Plaże Zanzibaru – którą wybrać?

Zanzibar słynie z piaszczystych plaż, uznawanych za jedne z piękniejszych na świecie. Jeśli nie jedziecie na zorganizowany wyjazd, gdzie o wyborze miejsca decyduje za Was organizator i tym samym zastanawiacie się, którą z plaż wybrać na kilka dni odpoczynku, czy lepiej jechać na północ czy wschodnie wybrzeże wyspy, być może pomogę Wam nieco tym wpisem. :)